Autorka ma na koncie dziewięciotomową sagę kryminałów, które rozgrywają się w Lipowie.  Świeżo ukazał się jej zbiór wywiadów z policjantami. Na spotkaniu wyjątkowo barwnie opowiadała o zabałaganionym biurku, metodach pracy, zwierzętach w jej życiu, a także wyjawiła swoje sympatie i antypatie wobec bohaterów.

Spotkanie z Katarzyną Puzyńską zgromadziło bardzo wiele osób. Autorka przyszła na nie praktycznie prosto ze stoiska targowego, gdzie podpisywała książki. Była autentycznie wzruszona zainteresowaniem jej osobą i książkami. Powiedziała: „Na stoisku, przed którym podpisywałam książki, pod koniec byłam tak zakręcona, że kiedy podszedł do mnie chłopak z wydawnictwa, wyciągnęłam do niego rękę i powiedziałam „Dzień dobry…”. Byłam po prostu kompletnie zakręcona. Bardzo, bardzo mi miło, że tyle osób przyszło. Widzę, że niektórzy byli tu i tam, więc tym bardziej jest mi bardzo miło”.

Zapytana o to, jak pisać, udzieliła wyjątkowo niezdawkowej odpowiedzi: „Ja zawsze dużo czytałam i wydaje mi się, że osoby, które dużo czytają, intuicyjnie wiedzą po prostu, jak to robić. Jako ciekawostkę powiem, że jak prowadzę jakiś kurs pisania, to zawsze zaczynam od tego, że kursy pisania są niepotrzebne, ale jeszcze mnie nigdy nie wyrzucili. Wychodzę z założenia, że jak ktoś ma napisać książkę, to napisze książkę. Czy uczestniczy w kursie, czy nie uczestniczy w kursie. Oczywiście taki kurs może jakoś uporządkować wiedzę, czy dać jakąś inspirację, ale na pewno nie jest niezbędny, więc po prostu siadam i piszę. Myślę, że to jest najważniejsza rada. Wydaje się, że ona jest strasznie banalna i prosta, ale to czasami wcale nie jest proste, bo człowiek ma dużo wątpliwości. Przynajmniej ja miałam dużo wątpliwości na samym początku. Wydawało mi się, że to jest niewykonalne, i powiem szczerze, że nadal wydaje mi się to niewykonalne, mimo że już mam dziewięć książek za sobą. To jest bardzo duża robota, że pozwolę sobie użyć tego kolokwialnego słowa „robota”. Po prostu od tego pierwszego pomysłu do momentu, kiedy książka jest, to się za każdym razem wydaje droga nie do przejścia. Mnie się jakoś te dziewięć razy udało… Jest to z jednej strony wielka radość, a z drugiej strony pisanie nie jest takie łatwe.

Tak opowiadała o początkach swojej kariery pisarskiej: „Po prostu zawsze chciałam pisać. Tak naprawdę, odkąd pamiętam, chciałam. Tylko po prostu wydawało mi się, że to jest niewykonalne, że to jest dla jakichś tam nadludzi, że to nie jest dla takich zwykłych osób jak ja. Gdzie ja? Jak miałoby mi się to udać? I dlatego zwlekałam z tym jakiś czas, po prostu wydawało mi się to niemożliwe, krótko mówiąc. Później, kiedy już się zdecydowałam, a było to po tym, jak przeczytałam wywiad z Kamilą Läckberg, którąś bardzo lubię. I ona w wywiadzie powiedziała, że miała wątpliwości, na początku bała się. To był dla mnie impuls, że ona, która osiągnęła już praktycznie wszystko, jeżeli chodzi o kryminały, też się bała, więc może warto porzucić obawy. Pisałam książkę w tajemnicy przed moim mężem, mówiłam, że przygotowuję zajęcia dla studentów. To była moja przykrywka, moje alibi, dlaczego tam siedzę przy komputerze tyle czasu. Zdradziłam się dopiero, kiedy książka była gotowa.

O swojej serii kryminałów, których akcja dzieje się w Lipowie mówiła tak: „A propos miejscowości, to właśnie w tym roku będzie zlot, wszystkich Was zapraszam serdecznie. Lipowo tak naprawdę nazywa się Pokrzydowo. Tyle razy mówię Lipowo, że Pokrzydowo teraz brzmi jakoś dziwnie, ale jest prawdziwa nazwa tego miejsca.
Ja ją zmieniłam, bo po prostu wydawało mi się, że mnie wyrzucą stamtąd za te zbrodnie i za wszystkich złych ludzi.Więc nazwałam to Pokrzydowo i będę mogła tam wrócić, choćby na kartach powieści. A potem okazało się, że się wszystkim podoba.
Potem autorka wdała się w dłuższy wywód o swoim stosunku do stolicy. „Urodziłam się w Warszawie i może mam przesyt dużego miasta. (…) Warszawa jest rozpieszczona, jest tu bardzo dużo książek, filmów, seriali, dużo rzeczy się tu dzieje. Jak gdzieś pojadę na spotkanie autorskie, to z reguły jest tak, że wszyscy pytają, czy Daniel nie może do nich przyjechać tam na troszeczkę w delegację. Jedyne miejsce, gdzie nie ma takich pytań, to Warszawa. Uwielbiam Warszawę, wiadomo, ale jednak moje serce jest tam, w Pokrzydowie i w Brodnicy. Ja tam spędzałam bardzo dużo czasu w dzieciństwie, moi dziadkowie tam mieszkali, dlatego tak bardzo lubię tam wracać, dlatego się bałam, że mnie wyrzucą. Pomyślałam sobie, że chociaż na kartach książki będę mogła tam po prostu przebywać, stąd też wybrałam to właśnie miejsce, a nie Warszawę.

Zapytana o to, jak zmieniło się jej życie przez ostatnie cztery lata, odpowiedziała: „Jest to niesamowite wrażenie, że to właśnie się dzieje, poza tym stałam się również rozpoznawalna, co zwłaszcza jest charakterystyczne, jeśli chodzi o wygląd (…) Oczywiście to jest bardzo miłe i niesamowite, kiedy na przykład robię zakupy i ktoś do mnie podchodzi w takich nieoczekiwanych momentach, niezwiązanych z książkami. Niektórzy mówią, że się bali podejść. Nie trzeba się bać, można do mnie podchodzić, bo to jest naprawdę bardzo miłe, choć czasem to też bywa mylące. Zdarzyła mi się kiedyś taka sytuacja w sklepie, że pewna pani podeszła do mnie uśmiechając się i byłam przygotowana na rozmowę o książkach. A ona powiedziała do mnie „Czy może mi Pani podać tamtą torbę?”.

Następnie padło trudne pytanie o to, jak udaje się autorce zapanować nad spięciem wszystkich postaci i wątków oraz jak to się ma do tego, że w mediach społecznościowych jej otoczenie jest takie porządne, bez cienia chaosu i bałaganu. „Bardzo się cieszę, że istnieją osoby, które mają porządek w domu, ale u mnie to jest absolutnie niezgodne z prawdą. Kiedy piszę, to nie sprzątam, a ponieważ piszę zawsze, to jest bałagan straszliwy. Ale wiadomo, że zdjęcie można zrobić różnie, wykadrować albo sprzątnąć konkretny kawałek. Kiedyś pewna redakcja robiła serię o biurkach autorów i zaprosiła mnie do tego. Sprzątnęłam wszystko, zrobiłam zdjęcie biurka, a oni spytali, czy mogą prosić o większą perspektywę. Jak wysłałam im większą perspektywę, to tego nie pokazali. Na zdjęciach można wiele pokazać, dzięki filtrom można pięknie wyglądać. Zawsze jak się gdzieś pojawiam, to wszyscy mówią, że jestem strasznie wysoka, a wyglądam na małą, że mam strasznie niski głos, a wszyscy myślą, że mam wysoki.

Zapytana o posiadanie samotni, odpowiedziała: „Oczywiście, że mam, mam też mnóstwo notatek, które mnie otaczają. Jak seria ma tak dużą objętość, ciężko byłoby wszystko zapamiętać. Być może są osoby, które mają wszystko w głowie, ja mam to napisane na różnych karteluszkach, więc wokół mnie leżą stosy różnych rzeczy. Jak wiedzą wszyscy, którzy mają podpisane przeze mnie książki, moje pismo jest bardzo brzydkie. Kiedyś na targach w Krakowie ustawiła się dość duża kolejka. Pewna pani, która stała na początku tej kolejki otrzymała podpis, a potem przez całe dwie godziny stała naprzeciwko mnie. A na koniec podeszła znowu i powiedziała, że bardzo dziękuje za dedykację, ale chce wiedzieć, co tam jest napisane. Więc jeżeli ktoś nie może rozczytać, to informuję, że z reguły piszę „z pozdrowieniami”, „w podziękowaniu za spotkanie” albo „życzę miłej lektury”. Można to dopasować, ale im dalej, że tak powiem w kolejce, to tym gorzej, bo jestem pospieszana, więc niektórzy się śmieją, że moje notatki są zaszyfrowane. Czasami ja też mam problem z rozczytaniem siebie.

O najnowszej książce pt. „Policjanci. Ulica. Pierwsi na miejscu, najbliżej ludzi, krwi i okrucieństwa” mówiła tak: „W tej książce są takie historie, które po prostu zapadają w pamięć, większość z nich zapada w pamięć. (…). To jest niewyobrażalnie ciężka praca, kiedy trzeba codziennie zmagać się z nieszczęściem. Przypomina mi się teraz historia, o której długo nie mogłam zapomnieć. To historia jednego z „ruchaczy”. „Ruchacze” to są policjanci drogówki, mimo że to brzmi dość specyficznie, ale właśnie tak są nazywani. Więc właśnie taki „ruchacz” z 24-letnim stażem jest bohaterem tej książki. Opowiadał na przykład o pewnym wypadku, gdzie jechali młodzi rodzice z dwójką dzieci i jedno dziecko zaczęło się krztusić. To było na autostradzie. Ojciec zauważył, że się krztusi i zatrzymał samochód, żeby mu pomóc. Z tym że wyszedł z samochodu, kiedy nadjeżdżał TIR. Można się domyśleć, jak to się zakończyło. TIR uderzył w niego, ciało odrzucone gdzieś daleko, i jak policjanci przyjechali, to żona próbowała męża ratować, mimo że było za późno i cała była umazana, ponieważ on krwawił z ust, a ona próbowała mu robić sztuczne oddychanie. Krew spływała jej z ust jak u wampira. Policjanci opowiadają takie historie i widać, że oni je pamiętają. (…) To jest książka, która się skupia na policjantach dwóch pionów: prewencji oraz ruchu drogowego ze względu na to, że o nich się mówi zdecydowanie rzadziej niż o policjantach wydziałów kryminalnych. Ci policjanci są często opisywani w książkach, na przykład w kryminałach, a policjanci prewencji przedstawiani są jako tacy, którzy gdzieś tam stoją na krawężniku i pilnują. A to nie jest prawda, bo to oni zajmują się sprawami od samego początku, oni jeżdżą nie tylko do jakiegoś menela na ławce, ale również do zabójstw, wszędzie. Oni muszą być niezwykle wszechstronni, znać się na wszystkim i to oni rozpoczynają to, co się dzieje później, czyli od nich zależy, jak sprawa tak naprawdę się potoczy. Opisuję ich odczucia w różnych sprawach, chociażby to, czego im brakuje, jakie są problemy w  policji albo jak są traktowani przez społeczeństwo. Na przykład wchodzą w pożar, żeby kogoś ratować, a potem za dziesięć minut są nazywani hitlerowcami albo Gestapo. Jeżeli codziennie wychodzi się do pracy i słyszy się przekleństwa, wyzwiska na swój temat, to może to powodować pewną frustrację. Chciałam po prostu, żeby oni mogli wypowiedzieć się właśnie na łamach tej książki.

Na pytanie, jaki jest udział prawdziwych policjantów w powstawaniu kryminałów o Lipowie, opowiedziała: „Dzięki pracy nad Lipowem, musiałam poznać policjantów, bo wiadomo, że jeżeli piszemy książkę, to trzeba się dowiedzieć różnych rzeczy. Policjanci sami mi nie opowiadają, ale jak mam pytania, to odpowiadają, czasem nawet przez kilka godzin. Potem ja i tak sobie troszkę pozmyślam i pozmieniam. Najważniejsza jest historia i to nie jest dokument – mam na myśli książki o Lipowie – tylko fikcja. Czasami bywa tak, że policjanci mówią mi, że książka jest super, ale w prawdziwym życiu otrzymaliby karę dyscyplinarną. Wielkim komplementem dla mnie jest, jak te książki im się podobają

Na ulubione przez wszystkich pisarzy pytanie o to, gdzie znajduje źródła inspiracji Katarzyna Puzyńska zareagowała bez wstrętu i wyznała, że „tak naprawdę wszędzie. Można kogoś zobaczyć, kto patrzy w jakiś sposób, uśmiecha się albo ma jakiś sposób mówienia – to już może być inspiracja do książki. Mogą nią być na przykład prawdziwe historie, czasem jak się przegląda jakieś kroniki. Ale nawet jeśli zacznę od prawdziwego przestępstwa, to potem to przechodzi przez filtr mojej wyobraźni i właściwie zmienia się zupełnie. Podam przykład dotyczący „Utopców”. Spodobała mi się pewna historia, która miała miejsce w Sztokholmie chyba w latach 20. Została zabita prostytutka i znaleziono ją dopiero po dwóch dniach we własnym mieszkaniu, znaczy w tym mieszkaniu, w którym przyjmowała klientów. Ktoś wypił krew z jej ciała. Znaleziono chochlę i inne dziwne przedmioty. Pomyślałam, że ta nierozwiązana do tej pory historia jest genialna i że napiszę właśnie coś takiego. A jeśli spojrzycie do książki to przecież nie ma prostytutki i chochli też nie ma, ale za to jest picie krwi, bo tam się pojawił wątek wampirzy. Więc od przeczytanej historii przeszłam do zupełnie innych historii.

Jako można się domyśleć, pisanie o zbrodniach to duży wysiłek psychiczny, wymaga więc formy odstresowania. „Dla mnie bieganie jest na pewno dobrą formą relaksu. Praca pisarza trwa cały czas, bo nie można wyłączyć głowy. Dla mnie dość zdrowym sposobem jest właśnie zmęczenie fizycznie, czy to właśnie podczas biegania, czy w jakiejś tam innej formie. Można nawet sprzątać czy robić cokolwiek. Po prostu jak się zmęczymy fizycznie, to następuje ten moment, że nie mamy już siły się zastanawiać nad wszystkim. To jest właśnie chwila odpoczynku dla pisarza, który wreszcie nie myśli o swojej historii, tylko o tym, że fajnie byłoby się położyć. Między innymi dlatego biegam, żeby właśnie się zresetować. Jak zauważyłam, coraz więcej autorów biega. Oprócz tego wiadomo, jak się ma psa, to trzeba wyjść z psem, ja bym najchętniej w ogóle nie przerywała pisania, ale to jest niemożliwe, jeżeli pies siedzi i patrzy, a to jest bardzo zdrowe dla pisarza.

Czytelników interesuje, czy mają wpływ na decyzje autora. Z sali padło pytanie, czy zdarzyło się jej kiedykolwiek pod wpływem głosów czytelników padających na przykład na Facebooku zmienić jakoś zakończenie historii albo zmienić w ogóle historię. Autorka wyraźnie ożywiona opowiedziała: „Ostatnio pojawiały się sugestie, że mam zabić Weronikę albo Emilię w zależności od tego, kto po czyjej jest stronie. Ale tak na poważnie to całej historii nigdy nie zmieniłam pod wpływem czytelników, ale zdarzyła się kiedyś pewna sytuacja. Ja uwielbiam psy, a jedna z czytelniczek spytała, dlaczego nie ma w moich książkach kotów. To było chyba po trzeciej książce i gdy pisałam czwartą, postanowiłam wprowadzić kota. Niedługo później zaczął do mnie przychodzić kot, też czarny, więc tak jakby to przewidziałam. On się zaczął kręcić, bo na zewnątrz domu trwał jakiś drobny remont i robotnicy dawali kiełbasę temu kotu. Po remoncie kot dalej liczył na kiełbasę, a u mnie kiełbasy nie ma, bo jestem wegetarianką, ale postanowiłam dokarmiać go najpierw psią karmą – bez problemu jadł – mimo że wszyscy mówią, że koty nie żywią się karmą psią. Myśleliśmy z mężem, że to jest kocur. Nazwaliśmy go Sherlock, byliśmy bardzo zadowoleni. Sherlock – ale fantastyczne imię dla kota. Ponieważ on się zaczął pchać do domu, to stwierdziliśmy, że trzeba go zabrać do weterynarza na szczepienie i badanie. Okazało się, że to nie jest Sherlock, tylko kotka, więc zmieniliśmy imię na Lara. Lara po prostu została u nas. Teraz sobie myślę, że skoro przewidziałam kota, to żebym nie przewidziała innych spraw. Kot jest okej, ale gorzej z tymi wszystkimi trupami, prawda?”

Zapytana, czy wyobraża sobie powrót do pracy na etacie, odpowiedziała, że nigdy nie pracowała na etacie w biurze, bo trudno tak nazwać pracę ze studentami. „Można powiedzieć, że ja zawsze poniekąd pracowałam na własnych zasadach, bo jak się prowadzi zajęcia, zwłaszcza ze studentami, to ma się wolność i w sumie nikt nie narzucał, co mam opowiadać. W szkole to jednak jest program, więc działa to inaczej niż na tych warsztatach, które prowadziłam. Ja decydowałam, o czym jest mowa. Jestem taka rozpieszczona, bo zawsze jestem sobie panem, sterem i żeglarzem. Zawsze chciałam pracować w ten sposób. Mam nadzieję, odpukać, żeby nie zapeszyć, że to będzie możliwe dalej, na etat mnie nikt nie przyjmie, bo kto mnie wyśle do klientów z tymi tatuażami”.

Kiedy już jasne stało się, że autorka to wolny duch, daleki od rygorów pracy na etacie, padło pytanie o sposoby motywacji, bo skoro nad głową nie stoi szef, jak zmusić się do solidnej pracy? Okazało się, że jak nie ma szefa, to „wtedy jest jeszcze gorzej. Ponieważ kiedy pracujesz dla siebie, ciężko przestać pracować i tak naprawdę praca cały czas jest połączona z życiem. Jak się pracuje dla kogoś, gdzieś wychodzi do biura, to jest granica, że jesteśmy w pracy, a potem jesteśmy w domu. Czasem coś trzeba zrobić dodatkowego, ale granica istnieje. Tutaj tej granicy nie ma, bo wykonuję pracę we własnym domu, dlatego może się zdarzyć, że będę ją wykonywała dosłownie przez cały dzień i z reguły tak to wygląda. w związku z tym właśnie jest ciężko. Ciężko jest też i domownikom. Większość osób, które żyją z pisarzami, troszkę narzeka. Trzeba być cierpliwym z powodu pracy przez wiele godzin. Pisanie to zajmujące zajęcie. Jesteśmy skupieni na nim przez cały czas i domownicy mogą czuć się troszkę zaniedbani”.

Zapytana o posiadanie specjalnych rytuałów związanych z pisaniem, autorka grzecznie odmówiła ich wyjawienia, bo przestałyby działać. Odsłoniła jednak rąbek tajemnicy, że zawsze zaczyna od biegania, bo inaczej źle by się czuła.
Czas nieubłaganie gonił, ale padło jeszcze pytanie o ulubionych i tych nielubianych bohaterów. Wtedy autorka spytała publiczności, czy ktoś lubi Emilię, a sala wyjątkowo zgodnie odpowiedziała, że nie. Okazało się, że pani Katarzyna ją lubi. „Biedna Emilia jest w mniejszości, ale nie jest moją ulubioną postacią”. Jest nią Daniel. Opowiedziała potem historię, która zdarzyła się w Poznaniu na festiwalu Granda. „Tam wszyscy autorzy dostali portret swoich bohaterów wykonany przez rysowników. Kiedy ja dostałam ten portret – normalny człowiek powiedziałby, że dziękuje za fantastyczny prezent – moje pierwsze słowa były: Ale Daniel ma brodę! Dopiero potem się zorientowałam, że każdy może sobie wyobrażać bohaterów jak chce, niech żyją własnym życiem. Wy ich tworzycie też i to jest właśnie fajne w czytaniu, że każdy ma swojego Daniela, swoją Klementynę, swoją Emilię, swoją Weronikę i oni być może w waszych głowach zupełnie inni niż w mojej głowie. Wiadomo, że jak teraz gdzieś przychodzę, wszyscy od razu mają skojarzenia z Klementyną, nie wiem dlaczego. Ale to nie jest tak, że Klementyna to ja. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od Weroniki. Myślałam, że Weronika będzie moją główną postacią i myślałam, że to ona będzie mi pokazywać ten świat i będzie mi łatwiej. Uczyniłam ją podobną do siebie wtedy; wtedy miałam rude włosy, oczywiście nadal mam konie, ona jest psychologiem, nawet dostała moją datę urodzenia oraz mój wzrost i pomyślałam sobie, że to będzie moja główna postać, która po prostu będzie podobna do mnie. Jest z Warszawy, przyjeżdża do Lipowa i będzie właśnie na pierwszym planie. Potem się okazało, że to troszeczkę inaczej działa. Jak wykreujemy bohaterów, to oni się pchają naprzód przed innymi. Klementyna, jak wiecie, pojawiła się w połowie „Motylka”, a potem jednak zdecydowanie przejęła pałeczkę od Weroniki. Z bohaterami nigdy nie wiadomo i nawet jak coś sobie zaplanujemy, oni mogą podjąć własną decyzję i to jest też fajna rzecz. Bardzo dziwnie to oczywiście brzmi, ponieważ oni są w mojej głowie, ale czasami mnie zaskakują, bo oni decydują o swoim życiu. Jestem psychologiem i o psychologach się mówi, że są trochę dziwni. Ja mogę tak mówić, bo jestem. O pisarzach też, więc mam podwójne przyzwolenie, żeby być dziwna i rozmawiać ze swoimi wyobrażonymi przyjaciółmi w postaci Daniela, Klementyny itd. Cały dzień z nimi spędzam więc mam wrażenie w pewnym momencie, że oni żyją, że są gdzieś, tym bardziej, że ich historie wymyśliłam naprawdę szczegółowo. Ale moją ulubiona postacią jest Daniel, a z postacią, której nie lubię, to trochę jak z rodziną. Czasem mamy kogoś w rodzinie dosyć, a jednocześnie nie chcemy się z nim rozstać. Jak spędzam z moimi bohaterami czas, czasami mam taką chęć, żeby rzeczywiście troszeczkę się od nich odsunąć, ale potem, jak przychodzi co do czego, wcale nie chcę zrywać z nimi kontaktu. Każdy z nich mnie irytuje w pewnych sytuacjach, ale jednocześnie wszyscy są mi bliscy. W ogóle bohaterowie muszą wzbudzać emocje we mnie i muszą wzbudzać emocje czytelników. Inaczej byłoby po prostu nudno.

Spotkanie odbyło się podczas Warszawskich Targów Książki. 

 

 

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments