Strona głównaWywiadChciałabym móc przenosić się w przeszłość

Chciałabym móc przenosić się w przeszłość

JUSTYNA DRZEWICKA ma na koncie znakomitą trylogię fantasy dla młodych czytelników. Teraz razem Przenosi dzieciaki w dawne czasy. Autorce „Ratowników czasu” potrzeba kilku specjalnych mocy, jakie mieli jej Niepowszedni. Nam mówi, jakie to moce i jak by ich użyła.

Niepowszedni. Porwanie” to Pani debiut i od razu nominacja do tytułu Książki Roku. To bardzo niecodzienne zdarzenie. Czy jest Pani obdarzona specjalną mocą jak Niepowszedni?

Mam mało widowiskową moc wykonywania benedyktyńskiej pracy ‒ jeden tom piszę przez rok, a w tym czasie tekst przechodzi średnio trzy fundamentalne zmiany i siedem kolejnych korekt. Muszę wymyślić dla tej mocy jakąś chwytliwą nazwę.

A już tak na poważnie, rzeczywiście przykładam ogromną wagę do książki jako struktury. Każdy poziom planuję oddzielnie: fabułę, język, kreację bohaterów, narrację, korelację z poziomem wiekowym czytelnika, główne przesłanie, znaczenia głębsze, etc. Nie wypuszczam tekstu niedopracowanego. I myślę, że właśnie to przekonało wielu czytelników do „Niepowszednich”, a w konsekwencji Lubimy czytać do przyznania nominacji pierwszemu tomowi serii.

Gdyby miała Pani wybrać jedną z umiejętności, na jaką by się Pani zdecydowała i do czego jej użyła?

Po „Niepowszednich” uważałam, że byłaby to moc uzdrawiania. Główna bohaterka potrafi dotykiem leczyć. Z taką umiejętnością nie musiałabym się bać o zdrowie najbliższych.

Teraz, gdy wciąż jestem w trakcie pracy nad „Ratownikami czasu”, ściślej nad trzecim tomem, i muszę przedzierać się przez tony naukowych opracowań, chciałabym móc przenosić się w przeszłość. Oglądanie dawnych epok w ich naturalnej odsłonie, z zapachami, kolorami, autentycznymi postaciami wydaje mi się fascynujące. I na pewno ułatwiłoby mi robotę…

Kiedy myśl o świecie, w którym żyją ludzie obdarzeni niezwykłymi mocami, zaświtała w Pani głowie?

Dawno. Niepowszedni to wspomnienie czasów szkolnych, gdy jak każdy pragnęłam wyróżniać się wśród rówieśników, być kimś szczególnym. Pamiętałam o tym marzeniu, gdy postanowiłam spróbować swoich sił w literaturze dla młodzieży. Zaczęłam dopasowywać je do wymogów fantasy i klocek po klocku ułożyłam uniwersum, w którym rodzą się dzieci obdarzone mocami. Nie chciałam jednak pisać słodko – awanturniczej historii o superbohaterach. Wolałam pokazać gorzką stronę wyjątkowości. Niezwykłość bohaterów jest zarówno darem, jak i przekleństwem, bo umiejętności Niepowszednich bywają wykorzystywane przez paskudnych ludzi. Dzieciaki są tropione, wyłapywane i sprzedawane. Muszą przedwcześnie dorosnąć. W rezultacie stworzyłam opowieść drogi wykorzystującą ponadczasowy motyw budowania siebie i relacji z innymi od nowa, po totalnym upadku.

Jaka była Pani droga do debiutu, bo to podobno dziś bardzo trudna sprawa?

Ja miałam szczęście. Dłużej pisałam pierwszy tom niż szukałam wydawcy. Skończyłam „Niepowszednich. Porwanie”, rozesłałam pliki po redakcjach, a Wydawnictwo Jaguar dość szybko odezwało się z wiadomością, że książka bardzo im się podoba i czy myślałam o następnych tomach. Prawdę mówiąc, niewiele pamiętam z tej rozmowy, taka byłam szczęśliwa.

Domyślam się, że zanim powstali „Niepowszedni”, czytała Pani różne książki fantasy. Które z nich należą do Pani ulubionych?

Bardzo cenię serię o Niecnych Dżentelmenach Scotta Lyncha. Nie chodzi tylko o perfekcyjną kreację świata i wykorzystanie schematu powieści łotrzykowskiej. To jeden z lepszych przykładów budowania postaci bohaterów ze strzępków informacji.

Moim faworytem od lat jest jednak „Imię wiatru” Patricka Rothfussa. Uwielbiam tę opowieść za zakłócenia chronologii wydarzeń i zabawę retrospektywą.

Zakończyła Pani trylogię o Niepowszednich, a w tym roku ukazała się kolejna Pani książka, otwierająca nową sagę. Czy trudno było porzucić Nilę, Allę, Sambora i innych niezwykłych, wykreowanych przez Panią bohaterów i przerzucić się w nową rzeczywistość?

Nie, zostawiłam bohaterów „Niepowszednich” w takim momencie ich życia, że nie mam potrzeby zastanawiania się nad ich losami. Są kompletni. Zresztą, nawet gdyby mnie do nich jeszcze ciągnęło, praca nad „Ratownikami czasu” na to nie pozwala. Miałam nadzieję, że po trzech latach pisania fantasy dla grupy 13 + z serią dla młodszego czytelnika pójdzie łatwiej i szybciej, ale myliłam się. W „Ratownikach czasu” nie mam komfortu tworzenia świata, on istnieje naprawdę, a właściwie istniał, ponieważ bohaterowie przenoszą się do dawnych epok w ramach tzw. archeoturystyki. Mieszkają w ówczesnych domach, chodzą w autentycznych strojach, żywią się w tawernach, spotykają ludzi znanych z podręczników historii. Takie uniwersum wymusza na mnie jako autorce dodatkowe działania. Muszę być w zgodzie z materiałami naukowymi. Zbieranie i ich analiza zajmują prawie tyle samo czasu co pisanie.

Jak pisze się dla młodzieży? Czy to literatura, która raczej uskrzydla pisarza, czy ogranicza?

Myślę, że w obszarze formy jest podobnie jak w literaturze dla dorosłych. Powieść ma przecież swoje uniwersalne zasady, z tą różnicą, że wiek młodego czytelnika narzuca autorowi pewne ograniczenia dotyczące objętości książki oraz stopnia skomplikowania fabuły. Na pewno pisanie dla niedorosłego odbiorcy jest jednak o tyle trudniejsze, że ten czytelnik nie wybacza błędów. Znudzony, porzuca książkę. Cokolwiek chcę więc zawrzeć w swojej opowieści głębiej, na poziomie zasadniczego przesłania, muszę zrobić to tak, by warstwa przygody była wciągająca od pierwszej do ostatniej strony. To ani nie uskrzydla, ani nie ogranicza. To ciężka praca, ale do wykonania. Patrząc jednak z innej strony, młodość to czytelnik, który jest znacznie bardziej wrażliwy niż dorosły i dlatego nigdy w życiu nie zamieniłabym tego, co robię na pisanie dla starszych odbiorców.

fot. Wojciech Biały

Z jakimi reakcjami czytelników się Pani spotkała? Czego od Pani oczekują? Czy może dają jakieś rady?

Jednym z benefitów pisania dla młodzieży są właśnie reakcje czytelników. Chyba żadna grupa czytelnicza nie przeżywa tak głęboko treści książek, które zaakceptowała. Po każdym tomie Niepowszednich dostawałam mnóstwo wiadomości i pytań, wiele bardzo osobistych. Dzieciaki miały swoich ukochanych bohaterów, przesyłały mi ich podobizny, własnoręcznie robione zakładki, powstawały wątki z Niepowszednimi na Wikii, pisano fanfiki. Niesamowite! Poproszono mnie, by pojawiła się bohaterka o konkretnym imieniu, które czytelniczce się przyśniło. Rady też się zdarzały, cenię je sobie ogromnie. Nila, która leczy dotykiem, często wspomaga pacjentów naturalnymi medykamentami. Nie zastanawiałam się nad tym, w jakiej objętości aplikuje mikstury. Skupiłam się na autentyczności składników oraz ich przeznaczeniu. Aż napisała do mnie studentka medycyny, z zamiłowania zielarka. Wiadomość brzmiała: „pani Justyno, wszystko z tym ziołolecznictwem super, ale dawkowanie od czapy”. Od tej pory w ruch poszły miareczki, łyżeczki i inne pomoce aptekarskie. Teraz, przy okazji „Ratowników czasu”, w których rządzi pewien łobuzerski kot, już dostałam pierwsze zdjęcie domowego mruczka z informacją, że to on. To TEN kot!

Czy myśli Pani o tym, by zostać pełnoetatową pisarką, a może już się Pani nią stała?

Ten okres w moim życiu podporządkowany jest pisaniu. Chcę spróbować spełnić marzenie.

Kiedy możemy liczyć na kolejne pełne fantastycznych przygód książki Pani autorstwa?

Pierwszy tom trylogii „Ratownicy czasu” już jest w księgarniach. Nadal pozostałam w klimatach fantastycznych, ale tym razem rzuciłam parę współczesnych trzynastolatków do świata, który znają tylko z filmów i książek. Ich przewodnikiem jest zwariowany przybysz z 2118 roku. Dzięki nowatorskiemu projektowi, który umożliwia archeoturystykę Sara, Daniel i Mutek trafiają do Bolonii w XV wieku, gdzie spotykają pewnego młodego studenta z Polski. Nazywa się Mikołaj Kopernik i chciałby studiować astronomię, ale tak się składa, że przybycie moich bohaterów wprowadziło chaos w jego życie. Bez pomocy dzieciaków nasza przyszła duma narodowa nie zostanie astronomem, nie obali teorii geocentrycznej i nie zapisze się na kartach nauki. Przygoda goni przygodę, bo zderzenie z realiami piętnastowiecznymi nie jest łatwe. Gwarantowana spora porcja śmiechu, a tekst został dodatkowo wsparty genialnymi rysunkami Jędrzeja Łanieckiego. Drugi tom, rozgrywający się w starożytnym Egipcie, pojawi się wiosną. Trzeci, z lokacją w XVII wieku, właśnie piszę.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Maciek Bielawski Ostatni

Maciek Bielawski „Ostatni”

Maciek Bielawski Ostatni
Lubomir Baker recenzuje "Zero" Joanny Łopusińskiej

Joanna Łopusińska: Zero

Lubomir Baker recenzuje "Zero" Joanny Łopusińskiej
Powieść historyczna pt.: "Rozstajne drogi. Nie ma powrotu do domu"

Elżbieta Jodko-Kula: Uchronić swój kawałek świata

Powieść historyczna pt.: "Rozstajne drogi. Nie ma powrotu do domu"
Monika Wawrzyńska - trylogia funeralna

Monika Wawrzyńska: Najśmieszniejsze książki o działaniu antystresowym

Monika Wawrzyńska: Najśmieszniejsze książki o działaniu antystresowym
Recenzja powieści "Ostatnie tango" Piotra C.

Piotr C.: „Ostatnie tango”

Recenzja powieści "Ostatnie tango" Piotra C.
Symfonia potworów Marca Levy'ego

Symfonia potworów – nowość Levy’ego

Symfonia potworów Marca Levy'ego to historia oparta na faktach Poruszająca historia, która przedstawia brutalne tło konfliktu w Europie Wschodniej – bezprawną deportację ukraińskich dzieci do Rosji,...
Wąska droga między pragnieniami - Kroniki Królobójcy

Kroniki Królobójcy: „Wąska droga między pragnieniami”

Powrót do świata bestsellerowych Kronik Królobójcy Patricka Rothfussa Oto wspaniale ilustrowana historia Basta, najbardziej czarującej postaci cyklu „Kroniki królobójcy”. Ta opowieść zachwyci zarówno nowych czytelników,...
0
Would love your thoughts, please comment.x