Strona głównaWywiadTo byś zginął! To bym zginął!

To byś zginął! To bym zginął!

Autor powieści pod prowokacyjnym tytułem „Dobry Niemiec to martwy Niemiec”.nie chce szokować ani nawoływać do nienawiści. Opowiada jedynie historię Polaka i Niemca, którzy spotykają się w przedpowstaniowej Warszawie i grają w tenisa. A potem każdy wraca do siebie: Niemiec – zabijać i mieć wyrzuty sumienia, Polak – szykować zbrojne powstanie przeciw okupantowi. Nikodem Pałasz w wywiadzie zdradza swoją sympatię do Warszawy oraz wyjaśnia, dlaczego porzucił na chwilę pisanie kryminałów i stworzył powieść o wojnie.

Czy zapoznał się Pan z artykułem 256 kodeksu karnego, który mówi, że za nawoływanie do nienawiści grozi kara do dwóch lat więzienia?
Pisząc książki przeglądam różne artykuły kodeksu karnego i cywilnego, ale z tym akurat się nie zapoznałem.

A nie boi się Pan, że ostry tytuł Pana książki, zwłaszcza w czasach poprawności politycznej, może być poczytany za podżeganie do nienawiści z uwagi na narodowość?
Szczerze mówić trochę się bałem i boję tego tytułu, ale ponieważ go wymyśliłem, muszę wziąć całą odpowiedzialność na siebie. Wydawnictwo zachęciło mnie, żeby go nie zmieniać. Gdy ktoś spojrzy na okładkę, od razu wie, o co chodzi, więc sądzę, że sąd mi nie grozi. Oczywiście, gdyby chodziło o książkę współczesną, nawiązującą do Angeli Merkel, polityki imigracyjnej i terroryzmu, to taki tytuł byłby prowokacją. Jednak „Dobry Niemiec to martwy Niemiec” jest powieścią odnosząca się do czasów II wojny światowej. To wyraz światopoglądu, który był wówczas powszechny wśród Polaków, ale także Żydów. Jeden z moich przyjaciół opowiadał, że jego dziadek miał dwa życiowe motta na czas okupacji. Jedno to „dobry Niemiec to martwy Niemiec”, a drugie to „dobry Ukrainiec to martwy Ukrainiec”. Żył w południowowschodniej Polsce i to po prostu byli jego wrogowie. Tak się wtedy myślało. Sam nie wiem, co był myślał, gdybym był Polakiem żyjącym w Warszawie pod niemieckim jarzmem.

Wspomniał Pan o Ukraińcach. Oni też pojawiają się epizodycznie w Pana książce jako pomocnicy Niemców, oprawcy Polaków.
Tak, bo tacy byli. Pojawiają się w tej książce także Austriacy w takiej roli, jaką pełnili w Warszawie w latach okupacji.
Podejrzewam, że sporo napracował się Pan nad tą książką, bo choćby dopracowanie topografii Warszawy w wersji niemieckiej na pewno nie było łatwe. Sam opracował Pan przypisy w objaśnieniami.
Praca była podwójnie trudna. Musiałem odtworzyć ulice, kamienice, zaułki, skwery – miasto, którego już dziś nie ma. Trudnością numer dwa były nazwy ulic narzucone przez Niemców. Zmienili nie wszystkie, a część. Korzystałem z niemieckich map Warszawy z 1944 roku z naniesionymi nazwami ulic, porównywałem je z mapami Warszawy z 1939 roku i to był punkt wyjścia. Wiele ulic przebiega inaczej niż dzisiaj, chociażby ulica Szwoleżerów czy Myśliwiecka, gdzie rozgrywa się część akcji. Korzystałem z map w wersjach elektronicznych, bo mimo prób nie udało mi się dotrzeć do oryginałów, choć wysyłałem maile do różnych osób i instytucji, ale bezskutecznie. W książce funkcjonuje Warszawa widziana oczami Polaka i Niemca, dlatego opis miasta też tak jest przygotowany. Polak nazywa ulice po polsku, Niemiec po niemiecku. Dla Polaka to zawsze był Nowy Świat, dla Niemca Neue Welt. Dokopanie się do map Warszawy z lat 30. i 40. to była ogromna frajda. Starałem się umieścić w powieści kilka miejsc, które prawie w niezmienionym kształcie istnieją do dziś. Czytelnik może pójść z książką jak z przewodnikiem i je zobaczyć. Tak jest właśnie z kamienicą, stojącą na rogu Czerwonego Krzyża i ulicy Solec, obok szpitala. Mieszka w niej Niemiec Ansgar Reusch. Ten rejon Warszawy stosunkowo niewiele się zmienił, choć podczas okupacji jeździły tam tramwaje. Myślę, że mój bohater miał bardzo podobny do dzisiejszego widok z okna. Opisałem też fragmenty Woli, które doskonale znam. Chodziłem tamtędy do szkoły podstawowej. Na przykład kamienicę, w której mieściła się cukiernia Zagoździńskiego. Umieściłem tam jedną ze scen książki. To próba zachowania łączności między tamtą Warszawą a tym, co jest dzisiaj. Lubię te stare fragmenty miasta i na co dzień szukam łączników z przeszłością, nie negując tego, co jest nowe. Nowoczesne wieżowce też są fajne, ale nie zapominajmy że na przykład Muranów to fragment ciekawej i tragicznej historii Warszawy. W zasadzie poza Pałacem Kultury akceptuję całość dzisiejszej Warszawy. Przecież ten fragment socrealistycznej Marszałkowskiej, przy której siedzimy, to też symbol pewnych czasów.

Z Pana książki rzeczywiście bije sympatia do Warszawy, a to rzadkie: i u ludzi, i w książkach. Zazwyczaj pisze się, że to miasto brzydkie, nieprzyjazne, a u Pana odnajdujemy zupełnie inny świat.
We wszystkich moich książkach występuje Warszawa. Staram się pisać pozytywnie i ciepło o Warszawie, ale to też dla mnie łatwe, bo znam to miasto. W „Dobrym Niemcu” występuje mieszkanie na Tarchomińskiej, w którym moja babcia i prababcia spędziły okupację. Nigdy tam nie byłem, bo w latach sześćdziesiątych prababcia przeprowadziła się na Wolę. Można powiedzieć, że idę na łatwiznę, bo piszę o czymś, co dobrze znam. Trudniej mi się pisało w poprzedniej książce o Petersburgu. Osadzenie akcji na przykład we Wrocławiu na pewno nie byłoby łatwe, ale dałbym radę.

Warszawscy cukiernicy to oczywiście mało znaczący wątek Pana książki, ale ciekawie wygrzebany i ładnie naświetlony: jak sobie w czasach okupacji radzili, jak funkcjonowali, a wspomniany przez Pana Zagoździński działa do dziś i co roku przed Tłustym Czwartkiem ustawia się do niego po pączki najdłuższa kolejka w Warszawie.
Ta cukiernia została po wojnie przeniesiona parę ulic dalej, niż znajdowała się przed i w czasie wojny. Wcześniej była przy Wolskiej, teraz mieści się przy Górczewskiej. Lubię te pączki. Udało mi się odkopać bardzo ciekawą książkę, która miała pierwsze wydanie w latach 70., „W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich” autorstwa Wojciecha Herbaczyńskiego. To przedwojenny i powojenny cukiernik, który opisuje w zasadzie wszystkie kawiarnie i cukiernie stolicy, począwszy od od XVIII wieku. Dociągnął tę historię do lat 80., ale dla mnie najważniejszy był okres przed- i powojenny: informacje o tym, jak te cukiernie funkcjonowały, co się w nich działo, jak zlikwidowano w jednej z nich konfidenta, wątek Niny Andrycz i innych aktorek – to wszystko wziąłem z książki Herbaczyńskiego. Mój bohater Niemiec próbował właśnie w kawiarni na Mazowieckiej „U Aktorek” zaczepiać jedną z kelnerek, znaną aktorkę.
Praca nad ta książką miała dla mnie dwie strony medalu: jedna to czysta frajda, jak przy opisywaniu cukierni i druga – ta ciężka – przy opisywaniu obozów koncentracyjnych, Pawiaka, łódzkiego obozu dla dzieci.

Zanim przejdziemy do sedna Pana książki, to jeszcze jedno pytanie o tło. Zamieszcza Pan nieco dialogów w gwarze warszawskiej: ty łatku galarowy, ty stary szemrany w kantar, wydra króla Sobieskiego. Skąd Pan to wziął? Z Wiecha?
Wszystko z Wiecha. Przeszukuję antykwariaty w poszukiwaniu interesujących książek, znalazłem chociażby „Gwarę warszawską dawniej i dziś” Wieczorkiewicza z 1968 roku. Jest tam rozdział „Gwara z okresu okupacji”, z podrozdziałami „Pawiak”, „Getto warszawskie”, „Konspiracja i wojsko” czy „Broń”. Ale wbrew pozorom nie wyciągnąłem stamtąd zbyt dużo. Nie chciałem przesadzić, moi główni bohaterowie mówią współczesną polszczyzną.

Pomysł, by w czasie okupacji Polak szykujący się do powstania oraz niemiecki oficer grali w tenisa na kortach Legii, jest co najmniej karkołomny. Nie boi się Pan, że ktoś powie: to jest kompletnie nierealne?
Po wydaniu dwóch pierwszych powieści przekonałem, że nie ma w literaturze rzeczy niemożliwych. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że tworzę sytuacje absolutnie nieprawdopodobne. Mam na myśli moje książki opisujące ciemną stronę sportu, czyli na przykład zmowę milczenia w federacjach sportowych związaną z dopingiem oraz skalę ustawiania meczów na świecie. Opisałem wiele raczej naciąganych historii, a tu okazuje się, że to się dzieje naprawdę. Spójrzmy na ostatnią aferę dopingową związaną z federacją rosyjską, korupcję w FIFA czy polskich tenisistów zamieszanych w handel meczami. Inaczej mówiąc, niewiele da się nic wymyślić, bo wszystko już było. Gdy czyta się wspomnienia osób, które przeszły piekło okupacji, powstanie warszawskie i późniejsze dzieje, to wszystko jest możliwe, bo byli różni Niemcy, różni Polacy, różni Żydzi. Tak było też z egzekucją wykonaną przez kobietę na konfidencie. Egzekutorami byli mężczyźni. Raz tylko dokonała jej kobieta, więc i opisana przeze mnie historia jest prawdopodobna. Pewnie nie przeprowadzała jej dziewczyna w ciąży – jak u mnie – ale taka sytuacja miała miejsce. A sam mecz tenisowy Polaka z Niemcem? Wszystko jest możliwe.

Janek jest ambitny, chce być pierwszym wśród walczących, ale poznajemy go, gdy nie pokazuje się z najlepszej strony. Nie chce, by dziecko przeszkodziło mu w życiowych planach.
Takie rzeczy się zdarzają, dziś także. Chciałem, żeby nie była to postać oderwana od rzeczywistości. To nie bohater, który za chwilę założy biało-czerwoną opaskę i będzie ginął za ojczyznę. To chłopak, jakich wtedy było wielu i jakich dziś jest wielu. Czytelnicy mojej książki w wieku poniżej 30 lat mówią, że ta powieść jest „dzisiejsza”: dziewczyna w ciąży, a ja mam wiele rzeczy w życiu do zrobienia. Ktoś ma jakaś pasję, ktoś inny pracę, a ktoś inny obowiązek wobec ojczyzny. Mój bohater – Janek troszkę się zagubił, ale miał wielkie rzeczy do zrobienia. Możemy ze wspomnień wiele wyczytać, ale tych emocji nie da się dziś odtworzyć; można sobie tylko wyobrazić, jak chłopaki w jego wieku w lipcu ’44 podchodzili do życia.

Pokazuje Pan różne postawy, które skłaniały młodych mężczyzn do walki. Jeden z nich wprost mówi, że on nie chce walczyć, oczywiście będzie to robił, ale on chce się uczyć, chce kontynuować studia i być po prostu stomatologiem. Nie chce być żołnierzem, ale robi to, bo tak trzeba. Wraca to pytanie, czy dziś byśmy tak potrafili?
To byli tacy sami ludzie jak my. Tak jak my sobie siedzimy, oni też tak sobie siedzieli w ciepłe dni, choć może nie akurat przy lemoniadzie. Bawili się, kochali. Lecz ich światopogląd był nieco inaczej skonstruowany. Wartości, zasady czy postrzeganie świata kształtuje się od dziecka, kształtuje je dom i rodzina. Tak potem patrzysz na świat, jak cię wychowano. Od dobrych kilkudziesięciu lat Polak rodzi się w Polsce, chodzi do polskich szkół, czyta książki i prasę wydawane po polsku. Wówczas niepodległość była świeża, dopiero dwudziestoletnia, w domach mówiło się o czasach, gdy nie było Polski, o tym jak język polski był kultywowany, były powstania i nieustanne dążenie do niepodległości, potem walka o granice, wojna polsko-bolszewicka. Powstanie wielkopolskie czy powstania śląskie to były bardzo bliskie wydarzenia. To wszystko kształtowało świadomość i miało wpływa na późniejsze postawy i motywacje młodych ludzi. Można użyć takiego sformułowania, że ówcześni młodzi ludzie byli wychowywani w duchu patriotyzmu i był on inaczej rozumiany niż dziś.
Dzisiaj, ze zrozumiałych względów jest inaczej, młodzież równa wiekiem powstańcom warszawskim patrzy na świat z innej perspektywy. Ja wychowywałem się jeszcze „za komuny”, nie miałem tylu kolorowych zabawek, przez lata nawet kolorowego telewizora, a pewnej niedzieli nie było „Teleranka”. Kolejne pokolenia mają „wszystko”, mogą korzystać z wolności na wszelkie możliwe sposoby. To zupełnie inny świat. Dobrze, że tak jest, ale oczywiście światopogląd młodych ludzi budowanych jest na innych wartościach. Dlatego często pojawiające się pytanie „czy byśmy potrafili tak ginąć za ojczyznę”, „czy ja też poszedłbym do postania” chyba nie ma sensu. Równie dobrze można by spytać „czy poszedłbyś pod Grunwald?” Inne czasy, inne uwarunkowania polityczne, inne społeczeństwo.
No i inne rozumienie pojęcia „patriotyzm”.

Uczyły tego i dom, i szkoła.
W mojej książce też pojawia się szkoła, w której nauczycielki wpajają dziewczynom pewne wartości. To nie musiało być patetyczne, wzniosłe, ale to były podstawowe elementy światopoglądu młodych ludzi, opierające się na tym, że Polski przez 123 lata nie było. Odebranie tej niepodległości w 1939 roku było czymś takim, jak by dziś dzieciom odebrać konsole Play Station i facebooka. Nastąpił totalny reset. I szybka reakcja: walczymy dalej, do końca! Zabierzmy dzisiejszym nastolatkom konsole, faceboka i smartfony i ulubione ciuchy i zobaczymy jak zareagują. Ale nie jednej klasie tylko wszystkim. Wolności nie doceniasz, dopóki ją masz. W mojej książce nawet ten przyszły stomatolog, który nie chciał ginąć za ojczyznę, wiedział, że najpierw musi wywalczyć niepodległość.
Gdy się czyta wspomnienia czy powieści
z II Rzeczypospolitej, widać w nich zupełnie inną pozycję armii. Oficerowie Wojska Polskiego to była elita – coś kompletnie innego niż po wojnie, kiedy komunizm zniszczyła ten etos. Więc nie było nic niezwykłego w tym, że młodzi ludzie urodzenie przed drugą wojną chcieli robić karierę w wojsku. Być oficerem – to było marzenie, które rozpalało wyobraźnię. Mój bohater ma ambicje zostania w armii „kimś”, choć dziś powiedzielibyśmy o nim „karierowicz”.
Jestem ciekaw, jak młodzi ludzie odbiorą moją książkę. Jeśli ktoś zacznie się zastanawiać, jak by to było, czy byłby w stanie poświęcić życie za ojczyznę, to świetnie. Ale powtarzam, tego nie da się tego porównać. Byłem niedawno świadkiem takiej sceny: na zatłoczonej jezdni leżał ptaszek. Sznur samochodów, a jeden zatrzymał się, wysiadł niepozorny pan, wziął tego ptaszka i przeniósł na trawę – w takiej żyjemy rzeczywistości. Oczywiście to bardzo piękne, że pan tego ptaszka uratował, ale w czasie wojny ludzie ginęli dużo łatwiej niż ten ptaszek. Śmierć była wszechobecna, były takie okresy, że codziennie rozstrzeliwano setki osób. Jak dzisiaj możemy odpowiedzieć na pytanie „co bym wtedy zrobił, w 1944?” Patrzymy na świat z innej perspektywy.

Mówiliśmy o różnych postawach Polaków, ale pokazuje Pan też różne postawy Niemców. Obnaża Pan fakt, że na wojnie robią czysty biznes, między sobą wzajemnie się podgryzają, donoszą na siebie, śledzą się, są wredni nie tylko dlatego, że mordują Polaków. Nawet Pana tytułowy dobry Niemiec też idzie pacyfikować getto. Dziś byśmy po ludzku powiedzieli, że to zwyczajnie niemożliwe, że ludzie tacy mogą być.
Część kwestii mogłem wyczytać w dokumentach, ale wewnętrzne relacje między Niemcami są fikcją literacką, którą stworzyłem wyobrażając sobie, jak to mogło wyglądać u schyłku III Rzeszy w 1944 r. Postanowiłem pokazać
III Rzeszę jako sprawnie funkcjonującą korporację, która ma określony cel działania, w jej strukturach są różne „działy”, które między sobą konkurują. Miałem doświadczenia zawodowe związane z różnymi dużymi firmami. W korporacjach, zatrudniających dziesiątki tysięcy ludzi, tak wygląda codzienne funkcjonowanie. Założyłem, że zapewne i wówczas tak to wyglądało. Każdy „dział” miał swoje cele, w wielu przypadkach była to liczba zamordowanych osób.
No i była ideologia, która to scalała, bardzo silna. Część „pracowników” w nią wierzyła, część już nie, a byli i tacy co nie wierzyli od początku. W rozmowie, którą zamieściłem, Polak mówi Niemcowi, że umiałby się sprzeciwić pewnym poleceniom. Niemiec tłumaczy, że to niemożliwe, bo jest pewna dyrektywa, pewien rozkaz, struktura i on nie może nic zrobić. Ten dialog pokazuje charakter mojego polskiego bohatera, ale i w ogóle polską duszę: jak mi coś nakażą, to właśnie tego nie zrobię. Dlaczego ideologia faszystowska odniosła wśród Niemców taki sukces i nakręciła zbrodniczą maszynę? Bo każdy trybik miał swoją rolę i ją bez szemrania wykonywał. Nie znam przypadków Niemców wysokich rangą, którzy by w spektakularny sposób sprzeciwili się systemowi. Oczywiście, jak wynika ze wspomnień, rozmawiali między sobą, narzekali, że jest źle, ale to zawsze w wąskim gronie. Na tym narzekaniu się kończyło. Był zamach na Hitlera, ale czy miał on na celu wstrzymanie eksterminacji Polaków i  Żydów? Dziś Niemcy są z tego dumni, ale czy nie chodziło raczej o przejęcie władzy, dogadanie się z Aliantami i zawarcie pokoju na dobrych warunkach? Czy pułkownik Stauffenberg zastanawiał się, ilu Żydów spalono w getcie albo ilu Polaków rozstrzelano w Palmirach, ilu ginie na Pawiaku? We wspomnieniach niemieckich oficerów przewija się inny obraz: wiedzieli, że robią źle, ale gdy przychodził rozkaz, to go wykonywali. W czasie wojny niewykonanie rozkazu karane jest śmiercią, czym się zresztą „mój” Niemiec zasłania w rozmowie z Polakiem i tłumaczy mu, że gdyby on, Polak znalazł się w grupie na przykład 40 żołnierzy bez szemrania wykonujących rozkazy, za chwilę byłby taki jak oni. Polak twierdzi, że nie, nie rozstrzelałby kobiety z dzieckiem. „To byś zginął” – mówi Niemiec. „To bym zginął” – odpowiada Polak.

Zastanawia mnie, jaką miał Pan ideę pisząc tę książkę? Czy żeby powiedzieć, że nie było dobrych Niemców?
Byli. W ogóle określenie „dobry Niemiec” wydaje mi się trochę skomercjalizowane, bo byli i dobrzy Niemcy, i źli Polacy, i źli Żydzi, pewnie znaleźliby się też jacyś dobrzy Rosjanie, natomiast pozostaje pytanie, co to znaczy w danej sytuacji „dobry”? Mój bohater Niemiec w jednej chwili robi coś dobrego, a potem coś złego. Z jednej strony morduje w getcie, z drugiej ratuje trzy Żydówki. Jedzie do dziecięcego obozu w Łodzi, gdzie morduje dwójkę dzieci, a potem ratuje Polaka. On jest inteligentny, obserwuje, co się dzieje i zdaje sobie ze wszystkiego sprawę. To nie tępy osiłek, który morduje z rozkoszą, bo tacy też się zdarzali. Jego ojciec zarabia na wojnie, ma kontrakty, tak jak wiele niemieckich firm na dostawy dla armii. Kontakty i pieniądze ojca pozwalają mu przetrwać, daje łapówki swoim przełożonym, a jednocześnie jest na tyle majętny, że jednym gestem za kilka tysięcy dolarów ratuje życie kilku Polaków. To złożona postać, ale na pewno nie chodziło mi o to, żeby pokazać, że nie było dobrych Niemców. Chodziło mi raczej o to, by czytelnik zadał sobie pytanie, co to znaczyło w tamtych czasach być dobrym i czy Niemcy mogli się zachowywać inaczej. Opisywałem obóz dziecięcy w Łodzi, sposób przesłuchań na Szucha, gdzie, żeby złamać więźnia nie tylko maltretowano go fizycznie lecz na przykład zabijano jego najbliższych na jego oczach. Chciałem pokazać, że Niemcy to „wymyślili”. To oni stworzyli te machinę i ją uruchomili. Ideologiczne założenia Hitlera były realizowane. Tu się nie ma czym zasłaniać, nie ma taryfy ulgowej. Zapewne osób zagubionych w tej sytuacji było wiele. Wilm Hosenfeld uratował Szpilmana. Jego pamiętniki i listy są ciekawym obrazem tego, jak od fascynacji Hitlerem i ideą Tysiącletniej Rzeszy człowiek przeszedł do nienawiści wobec Führera. Wiele jest artykułów chwalących Hosenfelda, bo starał się pomagać Polakom, ale nie można zapominać o tym, że on głosował na Hitlera w wyborach, to on jeździł do Norymbergi na wiece jako członek SA, gdzie razem z dziesiątkami tysięcy innych wierzyli w Adolfa i wspierali go przez wiele lat. To wspaniale, że w ‘43 czy ’44 pomagał Polakom, ale chciałbym, żeby pamiętano, iż on i jemu podobni „porządni Niemcy” budowali zbrodniczy system i przez lata go wspierali. Naziści nie byli przybyszami z kosmosu. Zło, które się dokonało, było dziełem hitlerowców, wśród których większość to byli Niemcy, ale byli też Austriacy, Ukraińcy, Rosjanie, Norwegowie czy Rumuni. Im przeciwstawiali się między innymi Polacy, którzy chcieli walczyć za wszelką cenę. Określenie „dobry Niemiec to martwy Niemiec” nie było niczym szokującym.

 

Dlaczego ideologia faszystowska odniosła wśród Niemców taki sukces i nakręciła zbrodniczą maszynę? Bo każdy trybik miał swoją rolę i ją bez szemrania wykonywał. Nie znam przypadków Niemców wysokich rangą, którzy by w spektakularny sposób sprzeciwili się systemowi.

 

Czytając Pana książkę miałam w pamięci słowa Herberta, który mówił, że nie wolno nam wybaczać „w imieniu tych, których zdradzono o świcie”. To nie nas mordowano, tylko naszych dziadków i tylko oni mieliby prawo wybaczyć.
Pisząc tę książką nawiązałem kontakt z Reinerem Hoessem, wnukiem komendanta Auschwitz. Rainer aktywnie działa na rzecz z rasizmem, kultywuje pamięć o holokauście i zbrodniach hitlerowskich. Jest zaangażowany we współpracę z rożnymi organizacjami żydowskimi, prowadzącymi szereg akcji, konferencji i odczytów na całym świecie. Przetłumaczyłem jeden z rozdziałów mojej książki, rozmowę Janka z Reuschem na angielski i przesłałem Rainerowi do oceny. Byłem ciekaw, jak współczesny Niemiec, dodatkowo tak mocno zaangażowany w sprawy pamięci o tamtych czasach odbierze to. Polak w tej rozmowie stawiał wiele zarzutów Niemcowi, a Niemiec te zarzuty przyjmował. Hoess odpisał mi, że to jest świetny fragment, niesamowicie wciągający i żebym nic nie zmieniał. To jeden przykład reakcji. Drugi jest taki, że miałem wśród znajomych na Facebooku kolegę Niemca, który wyrzucił mnie za znajomych po ukazaniu się książki. Pewnie przeczytał tylko tytuł, nawet nie patrząc na okładkę, na której jest nie Angela Merkel ale oficer Wehrmachtu i zburzona Warszawa.

Mamy do czynienia z powieścią historyczną nie publicystyką polityczną.
Jakiekolwiek analogie do współczesnego świata są nieuprawnione.

Czy ten mecz, o którym pisze Pan w książce, że odbył się w Warszawie i grało Schalke z Bayernem, naprawdę miał miejsce w czasie okupacji?
Oczywiście, że organizowano mecze pokazowe z udziałem drużyn Bundesligi, przychodziło na nie nawet 20 tysięcy widzów, głównie Niemców. Jakkolwiek postać niemieckiego oficera do spraw sportu jest fikcyjna, ale oparta na faktach. Wilm Hosenfeld był oficerem, który sprawował nadzór nad sportowymi obiektami Wehrmachtu, czyli dzisiejszym stadionem i kortami Legii, wchodziły w to jeszcze Łazienki, gdzie organizowano imprezy jeździeckie. Na tych obiektach odbyło się wiele sportowych inicjatyw. Jak wspomniałem, przyjeżdżały drużyny Bundesligi na mecze pokazowe ale były także igrzyska lekkoatletyczne Wehrmachtu, zimą uczono się grać w hokeja i jeździć na łyżwach, latem wypożyczano kajaki, organizowano kursy zawodowe dla żołnierzy. Tak więc zadania związane ze sportem, które ma zlecone mój bohater, były jak najbardziej realne.

Obecność tematyki sportowej w Pana książkach jest oczywista, bo zawodowo zajmuje się Pan sportem.
Tutaj sport pojawił się przy okazji. Pomysł na książkę był gotowy. Relacja Polaka i Niemca była w całości zaplanowana i dopiero wtedy wpadło mi do głowy, że czymś, co może ich połączyć, jest spotkanie na kortach. Zaintrygowała mnie historia meczu w Pucharze Davisa Polska – Niemcy, rozegranego w 1939 roku na kortach Legii. Widziałem piękne, stare zdjęcie tego meczu i ono mnie zainspirowało. Na zdjęciu z kortów w tle jest kościół Matki Boskiej Częstochowskiej, później zburzony, niedaleko stał Dom Harcerza, który potem był domem Wehrmachtu. (Tam stacjonował Hosenfeld). Pełne trybuny i mecz Polska – Niemcy. W maju 1939 roku korty Legii gościły reprezentację Niemiec, a we wrześniu zostały zbombardowane. Losy reprezentantów różnie się potoczyły. Jeden z nich Adam Bowarowski, urodzony w Wiedniu, pół-Polak, pół-Austriak, został wcielony do Wehrmachtu i zginął pod Stalingradem, a w maju grał w Pucharze Davisa w reprezentacji Polski.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla: Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania
Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego

Andrzej Ziemiański: Virion. Legenda miecza. Krew

Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego
Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki

Andrzej Ziemiański: Wszystko napisałem na trzeźwo. Prawie wszystko…

Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki
Katarzyna Kowalewska w studiu Fanbook.tv

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka Katarzyna Kowalewska do pisania książek podeszła na poważnie, bo zaczęła od nauki, jak to robić, na kursie...
Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska: Warto czytać fantasy

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv
Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu

LEM: W strachu przed antymaterią

Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu - cytat z książki "Strach przed antymaterią" S. Lema
Maciek Bielawski Ostatni

Maciek Bielawski „Ostatni”

Maciek Bielawski Ostatni
0
Would love your thoughts, please comment.x