Strona głównaWywiadJestem tylko obserwatorem

Jestem tylko obserwatorem

ANDRZEJA ZIEMIAŃSKIEGO wielbicielom książek nie trzeba przedstawiać. Jego świat Achai ma wielu zwolenników, których apetyt właśnie został na nowo rozbudzony książką „Virion”. autor zaprasza na kolejną wycieczkę w czasy imperium cesarzowej. O tym, jak konstruuje swoje powieści, kiedy pojawi się kolejny tom, czego uczy przyszłych pisarzy na warsztatach oraz dlaczego nic go nie przekona, że socjalizm to fajna sprawa, opowiada w rozmowie z Magdaleną Mądrzak.

To się bardziej stęsknił za światem Achai: Pan czy czytelnicy?
Trudno powiedzieć, za czym tęsknią czytelnicy. Ja zaś z tym światem za bardzo się nie rozstaję. Myślę, że jestem podróżnikiem i na razie byłem tam na dwóch wycieczkach. Ten świat strasznie mi się podoba i chciałbym go zobaczyć w całości.

Nie czuł Pan takiej presji, że czytelnicy chcą kontynuacji?
Nie, to znaczy czytelnicy chcą takiej ilości rzeczy, że życia nie starczy, by wszystkie życzenia zaspokoić. Na przykład ktoś pytał mnie, że skoro jest w „Achai” tak wiele różnych postaci, to może każda z nich będzie miała osobną książkę? Nie wiem, czy ten ktoś już miał dość, czy mnie zachęcał do pracy. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że jest jeszcze koń Achai, sandały Achai, wiele jest rzeczy, które można wykorzystać.

Gdy wraca się do świata już stworzonego, to z jednej strony ryzyko, bo czytelnicy, którzy ten świat pokochali, mogą uznać, że kontynuacja nie dorasta do ich wyobrażeń. Z drugiej strony to łatwiejsze, bo nie trzeba całego świata stwarzać na nowo. Jak to jest?
Świat jest osobną całością. Ja jestem tylko jego obserwatorem. Wcale go nie stworzyłem, bo to po prostu antyk na ziemi plus parę dziwnych rzeczy, których wtedy nie było. Czytelnikom ciężko się przyzwyczaić, że to nie średniowiecze, choć wszystkie dotychczasowe ilustracje pokazywały mężczyzn w spodniach, buty z cholewami, tymczasem takich cudów tam nie było. Jakoś to się wszystko rozwija i sam nigdy nie wiem, jaki będzie koniec. Nie znam zakończenia, nie wiem, jak ten świat naprawę wygląda. Akcja się toczy, a ja czuję się jak odkrywca.

Parę książek już się Panu tą metodą udało napisać, ale czy wie Pan, w ilu tomach zamknie się historia Viriona? Kiedy natchniony szermierz ruszy do boju, bo na razie ma za sobą tylko słabe potyczki.
Trudno powiedzieć, kiedy ruszy do boju. Nie mam żadnego schematu, jak to będzie dalej wyglądało. Piszę teraz tom drugi i nie mam pojęcia, jak się akcja potoczy. Bohater sam sobie wybiera swój los. Jestem w  tym świecie jednym z bohaterów – nazwijmy to narratorem. Sam z siebie podkpiwałem w „Pomniku cesarzowej Achai”, że ten kronikarz, który spisał dzieje Achai, był jakiś nienormalny albo nie czytał żadnych źródeł. Pisał 200 lat po śmierci Achai i większość wymyślił. Jako narrator mam taką fajną cechę, że jak coś pójdzie nie tak, mogę zrobić trzęsienie ziemi.

Szkoła dla złotej młodzieży, którą Pan opisuje, kojarzy mi się ze szkołami w starożytnym Rzymie, gdzie kształcono wojowników i obywateli.
Z tymi wojownikami to lekka przesada, tak jak ze strzelectwem sportowym w Polsce. Wszyscy dążą, żeby jak najwięcej osób strzelało w celach podniesienia obronności i choć z obronnością nie ma to nic wspólnego, to ludzie dobrze strzelają. Sam jestem praktykującym sportowym strzelcem, pochwalę się, że nieźle strzelam, ale to nie znaczy, że jakby co, będę dobrym żołnierzem.

Powiedział Pan, że pisze drugi tom, czyli ma on szansę niebawem się ukazać?
Niebawem to pojęcie złudne w moim przypadku. Nie wiem, jaką będzie miał długość, niczego nie mogę obiecać ani zdradzić.

Czy stosuje Pan przy pisaniu płodozmian? Czy po drugim tomie Viriona zrealizuje Pan inny projekt? Coś Panu chodzi po głowie?
Zawsze mam mnóstwo różnych pomysłów, ale nie znajduję czasu na realizację. Dwanaście lat temu przeszedłem na full-time, wyłącznie piszę książki. Myślałem, że będę płodnym autorem, ale gdzie tam! Jest odwrotnie. Najtrudniej być własnym szefem. To horror. Nie ma nikogo, kto by mi powiedział, teraz jest godzina ósma, siadaj i do roboty. Wiem, że Andrzej Pilipiuk to potrafi. Marek Krajewski też umie sobie narzucić rytm i pracuje od godziny do godziny. A ja? Jest ekspres do kawy… jeszcze się nie wyłączył, więc może zrobię sobie drugą kawę…

Dlaczego porzucił Pan w Virionie swoje ulubione bohaterki, czyli silne kobiety?
Jest w Virionie bardzo silna kobieta, która się nie do końca obudziła. Kiedyś odpowiadając na pytania dziennikarzy, czy w Virionie będą opisane silne kobiety, odpowiedziałem, że dotąd opisywałem wyłącznie silne kobiety, a teraz, choć stałem nad przepaścią, zrobiłem ogromny krok naprzód.

Liczę jednak, że mimo obecności silnej kobiety głównym bohaterem pozostanie mężczyzna, bo go polubiłam. Bardzo podobało mi się, jak skonfrontował Pan nieśmiałość wobec płci przeciwnej Viriona z pewnością siebie jego kolegi. Dał Pan w ten sposób wielu nieśmiałym chłopcom nadzieję, że zobaczą w nim siebie i kiedyś staną się waleczni i mężni.
To jest historia z życia wzięta. Nigdy nie wymyślam swoich historii, zawsze początek tkwi w realnym świecie. Jest to zresztą zgodne z procedurą, która obowiązywała w GRU – radzieckim jeszcze wywiadzie wojskowym. Biorąc na szkolenie oficerów wywiadu patrzyli, który jest butny, arogancki, pewny siebie i odrzucali go momentalnie, bo woleli nieśmiałych, czytających fantastykę naukową i takich, którzy mieli poczucie humoru. Taki jest Virion. Buja w obłokach, jest potwornie nieśmiały, jest dowcipny, ale to dla jego przeciwnika historia źle się skończyła.

Fantasy i kryminały to te dziedziny polskiej literatury, które żywo się rozwijają. Mamy wielu niezłych autorów, którzy są czytani, którzy regularnie wydają kolejne książki. Tymczasem literaturoznawcy i opiniotwórczy recenzenci w ogóle pomijają tę sferę. Dlaczego?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Oni w ogóle pomijają fantastykę, kryminały i inne gatunki, które ludzie chcieliby czytać, z bardzo prostej przyczyny: ponieważ nie mają żadnego wpływu na te gatunki. Jeżeli wielki literaturoznawca powie, że jakaś książka może kandydować do nagrody Nike, a coś innego jest bełkotem, to czytelnicy wyrafinowanych dzieł mu wierzą. Jeżeli ten sam człowiek wypowie się o książce z gatunku fantasy, nikt go nie posłucha. Więc się mszczą, udają, że tego gatunku nie ma, usiłują nazywać ludzi, którzy czytają ten gatunek książek, fanami, a nie czytelnikami. „To są fani, oni nie wiedzą, co czynią, to nie są poważni czytelnicy, bo oni czytają laureatów Nike na przykład”. Kiedyś jedna z nagrodzonych tą nagrodą Kaja Malanowska stanęła z kartką, na której było napisane: „Jestem pisarzem i też mam prawo zarabiać godne pieniądze, a za ostatnią książkę zarobiłam 6 tysięcy złotych”. Brakowało mi z tyłu Katarzyny Bondy z identyczną kartką z napisem: „Zarobiłam milion złotych. Pilnie poszukuję doradcy majątkowego”.

Znaczna część środowiska literackiego lobbuje przy okazji wprowadzenia stałej ceny książek za opieką państwa nad pisarzami w postaci stypendiów czy innych grantów.
Przecież mamy kapitalizm. Jakie stypendia?

Czy w takich żądaniach nie ma zagrożenia dla swobody twórczej?
Jak się bierze pieniądze, to trzeba spełnić wymagania sponsora. Jeżeli zarabia się na życie dzięki temu, że czytelnicy kupują książki, to autor ma pełną wolność. Czytelnicy też mają pełną wolność. Nie muszą płacić temu autorowi, mogą o tym sami zdecydować. Tak działa kapitalizm. Nie myśmy go wymyślili, ale bardzo mi się ten system podoba.

Nie Pan nic przeciwko temu, by wilcze prawa rynku działały na rynku książki?
Wszyscy skłaniają się ku temu przekonaniu. Pamiętam doskonałą wypowiedź Michała Witkowskiego, który powiedział, że liczą się nie nagrody literackie, ale głosownie portfelem, które jest realną nagrodą. Ktoś musi wydać ciężko zarobione pieniądze na przyjemność dla siebie, w związku z tym on w ciemno niczego nie kupi. Oczywiście ulgi podatkowe i podwyższenie kwoty uzyskania przychodu do 50 proc. są jak najbardziej racjonalne. Każdy, kto sam się utrzymuje, nie korzysta z dobrodziejstw zakładu pracy, sam musi stworzyć swoje stanowisko, sam musi zapewnić sobie wykształcenie i ciągłe podnoszenie kwalifikacji. Ludzie jeżdżą na wakacje, a ja, gdy się gdzieś wybieram, mam zawsze jakiś cel. Na przykład Che Guevara to moja ulubiona postać literacka, którą przedstawiłem pod imieniem Varik w „Pomniku cesarzowej Achai”. Wcześniej jednak widziałem buldożer, którym Che Guevara rozwalił tory kolejowe, widziałem zatrzymany przez niego pociąg. Sam musiałem za tę wycieczkę zapłacić.

Niedawno Fabryka Słów wypuściła nowe wydanie opowieści o Toy. Liczyłam, że coś Pan tam doda. Czy jest szansa na to w przyszłości?
Bardzo często dostaję maile od czytelników, którzy pytają, co z Toy, czy będzie kontynuacja. Nic nie jest zamknięte, to książka, którą bardzo lubię. Oparta jest na bohaterce, którą poznałem pracując w telewizji. To prostytutka pracująca na ulicy Gwarnej we Wrocławiu. Pojechaliśmy całą ekipą telewizyjną razem z policją na akcję. Policjanci ganiali się po bramach z alfonsami, a my rozmawialiśmy z prostytutkami, które pozostały na ulicy. Prostytucja nie jest karalna, więc im nic nie można było zrobić. Tak poznałem Toy. Wyglądała dokładnie tak, jak opisałem. Nic nie widziała, miała szkła jak denka od butelek. Przesympatyczna kobita, napita, naćpana, a jednocześnie potrafiąca natchnąć optymizmem każdego. Nie wiem, co się z nią dalej dzieje. Od dawna panie nie stoją już na ulicy Gwarnej, czasy się zmieniły. Ale skoro nie wiedziałem, co z nią dalej, to wymyśliłem sobie jej przyszłość, troszeczkę dalszą, troszeczkę na innym kontynencie. Pierwsze opowiadanie o Toy powstało w czasie przełomu, kiedy jeszcze w głowach tkwił socjalizm i jeżeli coś się miało dziać ciekawego, to musiały to być Stany Zjednoczone. Potem można już było gdzieś pojechać, więc opisałem moje pierwsze przygody z Hiszpanii, z Afryki, oczywiście nie strzelałem do nikogo w rzece. Trzecia historia ma już elementy polskie, bo wszyscy autorzy science-fiction zaczęli pisać o tym, co nas otacza. Tu się dzieją sto razy ciekawsze rzeczy niż w jakimś USA. Dotrwaliśmy do tego. W przyszłym roku będzie dokładnie tak, że połowę życia będę miał przeżytą w socjalizmie i połowę w kapitalizmie. Takiego człowieka jak ja nie da się przekonać, że socjalizm niesie ze sobą coś ciekawego, wzniosłego i twórczego. „Piękno” tej epoki odczułem bardzo boleśnie na własnej skórze.

Moją ulubioną historią o Toy jest ta, dziejąca się w Afryce. Mimo że została napisana dość dawno temu, odczytałam ją jako historię, która z dużym prawdopodobieństwem może się teraz wydarzyć.
Teraz jako nowa książka na pewno by się nie ukazała, jest niepoprawna politycznie, padają tam dziwne zwroty i słowa prawie dziś zakazane, np. Murzyn. Na pewno redaktor dziś zwróciłby mi uwagę. Mimo że Polska jest jednak nadal krajem wolności, ale byłby duży problem. Od pierwszego wydania minęło
10 lat i świat zmienił się dramatycznie.

Historia, którą Pan opisał, o tym, co mogą zrobić wielkie koncerny w oparciu o idiotyczne prawo międzynarodowe, jest zaiste profetyczna.
Taka przyszłość nam grozi. Gdyby Facebook i Google połączyły siły i utworzyły wspólnie bank, nie żadne państwo, to mieliby u siebie wszystkie pieniądze świata.

Ponieważ strach o tym myśleć, wróćmy na grunt literatury. W „Samotności anioła zagłady” Roberta Szmidta ostatni biały człowiek na ziemi krążąc po Stanach Zjednoczonych odnajduje książki niejakiego Andrew Ziemianskiego. Czy odwdzięczył się Pan koledze po piórze?
W opowiadaniu „Autobahn nach Poznań” umieściłem jego bohatera, jest to postać mityczna. Robert napisał opowiadania, w którym wybucha wojna atomowa i Poznań ulega zniszczeniu. Głównym bohaterem był pan Jan. Ja opisałem, jak to kilkaset lat później składa się kwiaty pod pomnikiem pana Jana, który był mordercą i zakapiorem.

O, to nie pierwszy raz w historii dzieją się takie rzeczy, ale nie to jest tematem naszej rozmowy. Czy odczuwa Pan, że ludzie mniej czytają?
Nie mam takich obserwacji. Trudno powiedzieć, jak ten mechanizm wygląda. Kiedyś dziennikarze amerykańscy zachwycali się widokiem moskiewskiego metra, w którym wszyscy czytali Gogola, Dostojewskiego, Tołstoja i inne wspaniałe powieści. Wystarczyło, że zmienił się tam ustrój i zaczęli czytać McLeana. Po upadku socjalizmu znika z księgarń wielka literatura, ale literatura nie przeżywa przez to regresu. Powiedziałbym, że jest nawet trochę lepiej niż było.

Toczą się spory wokół kanonu lektur. Co według Pana powinno w nim być?
A kto czyta lektury? Chyba nie przeczytałem ani jednej w życiu.

„Krzyżaków” ani „Chłopów” Pan nie czytał?
Wymiękłem na pierwszym tomie „Chłopów”. Z „Pana Tadeusza” przeczytałem inwokację, ale dalej nie mogłem tego zdzierżyć.
Ta literatura mi nie pasuje. Czytałem natomiast „Ziemię obiecaną” Reymonta – to jest fantastyczna książka, doskonała, lepsza niż ekranizacja Wajdy. Lektura to nie jest dla mnie żaden drogowskaz.

Jednak coś dzieciaki powinny czytać. Czy nie uważa Pan, że to, co pisze Pan i Pana koledzy po piórze mogłoby się tam znaleźć, zastępując klasykę?
To jest fakt zupełnie bez znaczenia, co w kanonie jest, a czego nie ma. Dzieciaki nie czytają lektur, starsi ludzie tym bardziej.

Ale gdzieś nawyk czytania muszą nabyć.
W domu. Choć są twórczy nauczyciele. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłem w ogólniaku, przyszedł na zastępstwo nauczyciel, który znał się na poezji. Po jednej lekcji dwadzieścia kilka osób z klasy kupiło tomik wierszy, o którym on opowiadał. On nam niczego nie reklamował, tylko opowiadał, co to jest poezja. Jeżeli ktoś ma dar, potrafi coś takiego zrobić, ale wydaje mi się, że jest bardzo niewiele takich osób, więc lista lektur jest bez znaczenia.

Ale gubi się kody kulturowe, nie ma porozumienia między pokoleniami…
Prowadzę szkołę autorską – warsztaty powieściopisarza na wydziale dziennikarskim na Uniwersytecie Wrocławskim. Zawsze na pierwszych zajęciach mówię, że chcę sprawdzić, czy mamy wspólną platformę porozumienia. Każdy ze studentów jest proszony o podanie tytułu książki, którą aktualnie czyta i takiej, którą chciałby polecić. Inni mają podnosić rękę, jeśli w ogóle słyszeli o takiej książce. Na trzydzieści osób podnosi się jedna ręka, może dwie. Więc o jakiej platformie porozumienia w ogóle możemy mówić? O jakich kodach kulturowych? W literaturze na pewno nie. Niestety. Jak Zagłoba użył słowa Rzymianin, to miało ono odpowiednie konotacje: obrońca republiki, ktoś, dla kogo sprawa publiczna jest ważniejsza niż dobro własne. Dziś Rzymianin to gość, który przyleciał z Rzymu. Żyjemy w świecie takiego nadmiaru możliwości poznawczych, że albo ktoś uruchomi ten mechanizm albo nie. Tak samo na zajęciach uważam, że nie ma sensu mówienie o sztuczkach czy czymkolwiek, co mogłoby pisarzowi pomóc doraźnie. Nie. Uwalniamy w człowieku kreatywność, jeśli ona w człowieku jest. Jeśli jej nie ma, cudów nie ma. To jest dokładnie to samo, jakby wszystkich kształcić z obsługi łopaty. Ale od samej znajomości obsługi łopaty Kanał Sueski nigdy nie zostałby wykopany. Najpierw musi pojawić się wizja i potworna presja, przemoc duchowa, która sprawi, że ten kanał powstanie. A łopatę nauczymy się obsługiwać na placu budowy. Z pisaniem jest tak samo.

Młodych ciągnie teraz do pióra.
Tak, ciągnie. Jest ich coraz więcej, jest łatwiej publikować niż kiedyś. Kiedyś powstawało w fantastyce kilkanaście książek rocznie, teraz kilkanaście dziennie i bardzo dobrze. Rynek będzie to wszystko regulował, bo na pewno nie znawcy literatury.

Czy prowadząc warsztaty z literatury spotkał Pan kiedyś takiego człowieka, że czuł Pan w nim przyszłego pisarza?
Tak, wiele razy. Na drugich zajęciach już to wiem. Nie mam pojęcia, na czym to polega, ale taki człowiek ma jakiś dar, on to po prostu wie, co trzeba zrobić. Nie bierze udziału w dyskusji, siedzi gdzieś w kąciku samotnie, nie odzywa się. Wreszcie, gdy trzeba przeczytać fragment, który mieli sami napisać, wszyscy czytają. Jedne teksty są dobre, inne słabe. Wtedy ta osoba – ledwie ją słyszę z końca, czyta niewyraźnie, bo jest nieśmiała – i okazuje się, że to jest to, o co chodziło. Mówię wtedy, że może pan lub pani więcej nie chodzić na te zajęcia. Bardzo boleję nad tym, że to zawsze jest ten sam typ osobowości.

 

Subiektywnie wybrane opinie internautów
o sadze „Achaja” i „Pomniku cesarzowej Achai”

Dlaczego jednak książka mnie urzekła? Otóż chodzi tu o realizm. Autor w fenomenalny sposób „dał życie” rozgrywającym się wydarzeniom. Czytając ją dosłownie czułam te bicze składane na plecach głównej bohaterki i wciągnęłam się w wir walki. Zaimponowała mi również dość spora wiedza Ziemiańskiego z zakresu taktyki, sposobu walki wręcz, jak i z samej natury życia.
Ireth

 

 

Niezwykle budujący powiew świeżości w świecie polskiej fantastyki. Znakiem firmowym autora jest znakomita znajomość militariów, cięty, ostry humor, akcja pędząca w niedającym się przewidzieć kierunku oraz rozbrajająca satyra ludzkiej głupoty i zacofania. Cudownie się bawiłem! I z wielką ochotą sięgnąłem po kolejny tom.
Northman

Pomysł na stworzenie armii złożonej jedynie z samych kobiet jest rzeczą nowatorską w świecie literackim. Owszem autor podszedł w tej kwestii seksistowsko, lecz przygody, jakie przeżywają, powinny rekompensować ten mankament. Sceny walki oraz bitwy są bardzo dopracowane przez co czytelnik może bardziej przeżywać przebieg fabuły.
Roland

 

 

 

Koty? Koty?! Koty!
Rozwój wypadków w tej części historii Achai całkowicie mnie zaskoczył. Ale bardzo mi się to spodobało. Pewnie dlatego, że lubię koty. Zresztą wszystkie wydarzenia w Arkach bardzo mnie wciągnęły i ciekawa jestem dalszego ciągu.
Annarosa

Ulubiona scena? Na pewno walka z Virionem, gdzie krew miesza się z pyłem i potem. Gdzie jęki bólu zagłuszane są przez wiwatujące koleżanki. Gdzie porażka zamienia się w wygraną, a potem znowu klęskę. Gdzie nie wiadomo, co się stanie.
Christi

Nie ma też jednoznacznego podziału na dobro i zło, które jest jasno i czytelnie przekazane u Tolkiena. Mamy tutaj do czynienia raczej z mniejszym lub większym skurwysyństwem, jak by to powiedział generał Biafra. A wojskowi wiadomo, wyszukanym językiem się nie posługują, nawet jeżeli są ludźmi wykształconymi, jak właśnie Biafra czy Achaja. Tak, to jest książka o wojskowych, o ich obyczajach stylu życia, no a nieodłącznym elementem ich egzystencji jest wojna. Więc jest to książka o wojnie, o jej naturze.
Krzysztof Baliński

 

Pojawiają się nowe elementy świata przedstawionego, czyli tzw. Cisi Bracia zza gór, o dziwo są to nasi rodacy, a sama Polska przedstawiona jest jako militarna potęga nawet w świetle światowego kryzysu.
Alan Węcławik

Zabawa jest przednia, fantazja autora zachwyca, a całość – łącznie z wydaniem – jest po prostu znakomita.
Wkp

Rozstrzygają się losy świata, szpiedzy przenikają zarówno marynarkę wojenną, jak i samo cesarstwo; speckurwy szaleją, cesarzowa histeryzuje, a polski sztab realizuje misterny plan, o który by się go nie podejrzewało. Wrogie Nayer zbroi się do wojny i wyprawy na biegun, bo Magię Bogów posiąść pragną nie tylko Polacy. Nikt nie jest świadomy, jakie Piekło przyszykowano… Ziemiański nie zawodzi.
Paratexterka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla: Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania
Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego

Andrzej Ziemiański: Virion. Legenda miecza. Krew

Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego
Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki

Andrzej Ziemiański: Wszystko napisałem na trzeźwo. Prawie wszystko…

Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki
Katarzyna Kowalewska w studiu Fanbook.tv

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka Katarzyna Kowalewska do pisania książek podeszła na poważnie, bo zaczęła od nauki, jak to robić, na kursie...
Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska: Warto czytać fantasy

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv
Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu

LEM: W strachu przed antymaterią

Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu - cytat z książki "Strach przed antymaterią" S. Lema
Maciek Bielawski Ostatni

Maciek Bielawski „Ostatni”

Maciek Bielawski Ostatni
0
Would love your thoughts, please comment.x