Strona głównaWywiadNie ma seksu jest przemoc

Nie ma seksu jest przemoc

Krzysztof Beśka jest autorem kilkunastu powieści, w których swobodnie porusza się w różnych miejscach i różnych epokach. Jedno pozostaje w jego pisarstwie niezmienne: ciekawy wątek kryminalny zapętlony na wiele sposobów. Niedawno ukazały się nowe pozycje „Spowiedź w fotoplastikonie” – kontynuacja warszawskiej, wojennej powieści o Antku oraz „Konstelacja zbrodni” – współczesny kryminał ze śledczym dziennikarzem Hornem w roli głównej.

Dlaczego spotykamy się w Warszawie, a nie w Mrągowie, skąd Pan pochodzi. Tam przecież jest dużo ładniej.
W Mrągowie tylko się urodziłem. W Iławie pobierałem nauki w szkole podstawowej, ale już liceum ukończyłem w Olsztynie, gdzie potem studiowałem i pracowałem przez dwa lata. Jestem bardzo związany z Warmią i Mazurami, ale do Warszawy przyjechałem 19 lat temu za chlebem.

Nie ma Pan ciągot, by, będąc pisarzem, człowiekiem wolnym, wrócić w tamten rejon?
Jestem jeszcze „niewolnikiem”, pracuję etatowo. Pisanie to na razie tylko hobby, ale dążę do tego z każdym stworzonym zdaniem. Mam nadzieję, że kiedyś przejdę na zawodowstwo. Każde napisane słowo to dla mnie krok na Parnas.

Książki umieszcza Pan w różnych realiach czasowo-historycznych i geograficznych. Kontakt z Pana powieściami zaczęłam od kryminałów retro, których akcję umieścił Pan w XIX-wiecznej Łodzi; pisze Pan o Warszawie w czasie II wojny światowej i bardzo współczesne kryminały, dziejące się na Warmii i Mazurach. Gdzie czuje się Pan lepiej jako pisarz i jako człowiek?
Jako człowiek w każdym z tych miejsc i jako pisarz także. To kwestia wyobraźni i zrobienia odpowiedniego researchu. Z każdym miejscem jestem po trosze związany. Z Warmii i Mazur pochodzę, z Łodzi pochodzi moja mama, dlatego pozwoliłem sobie zająć to poletko, jeśli chodzi o kryminał retro. Teraz jednak wyprowadziłem stamtąd mojego bohatera. Powstała czwarta część, której akcja toczy się w Królewcu – Königsbergu w roku 1896. W Warszawie też jestem parę lat i pozwoliłem sobie tutaj działać literacko.

Powiedział Pan, że wyprowadził Stanisława Berga z Łodzi. Czy to znaczy, że niebawem ukaże się kolejny tom jego przygód?
Nie spieszę się. Aktualnie zastanawiam się, jak dokończyć część piątą. Zostało mi parę stron. A oprócz tego mam co robić, będzie czwarty „Antek”. Tym razem akcja powieści będzie się rozgrywać podczas powstania warszawskiego. Będzie to powstanie widziane inaczej. Bliżej tej przyszłej książce do „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Białoszewskiego, gdzie wszyscy siedzą w piwnicy, a wszystko się dzieje na zewnątrz, niż do „Kolumbów” Bratnego. Ale zanim zabiorę się do pisania, w połowie września ukaże się poza seriami mój kryminał pt. „Cień na piasku” w serii Literatura z Pociskiem. Tam będzie trochę wojska, trochę Afganistanu, trochę porachunków mafijnych w wielkim mieście. Wydawca, patrząc na to, co piszę, powiedział, że fajnie byłoby, gdybym stworzył kryminał rozgrywający się w Warszawie w dwudziestoleciu międzywojennym. Odpowiedziałem, że nie bardzo chciałbym wchodzić w szkodę Konradowi Lewandowskiemu, którego komisarz Drwęcki właśnie w tym czasie działał. Ale ograniczyliśmy to do pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości, czyli do 1920 roku. Wtedy jeszcze się nosiło meloniki.

Jestem wielką fanką polskich kryminałów retro i mam wrażenie, że ten dział literatury dobrze się sprzedaje.
Pod warunkiem, że nie popełni się paru błędów, których ja też się nie ustrzegłem. W pewnej książce tło przeważa nad intrygą kryminalną. Teraz tego pilnuję.

Wracam do Pana warszawskiej historii z bohaterem Antkiem o nieznanym nazwisku. Uczynił Pan z niego postać mało heroiczną, która jest wciągnięta, trochę biernie, w tryby wielkiej historii. Nie prościej pisać o kimś z większym charakterem i dokonaniami?
To już wszystko było. Nie będę wchodził w paradę ani Bratnemu, ani Józefowi Henowi, ani innym pisarzom. Generalnie seria z Antkiem miała się zakończyć na „Autoportrecie z samowarem”. Witkacy, czyli książkowy Winter, miał być główną postacią, ale dorzuciłem mu młodego chłopaka z liceum Batorego i zdecydowałem, że on będzie bohaterem powieści, która rozgrywa się w roku 1938-39 i kończy się na wejściu wojsk radzieckich 17 września, kiedy Witkacy popełnił samobójstwo. Wcześniej mamy nawiązania do rewolucji lutowej i październikowej, w których Witkacy też brał udział. Potem wydawca zapytał, czy będzie ciąg dalszy. Mówisz i masz. Trzeba było siłą rzeczy zahaczyć o wojnę. W „Rikszą do nieba” poruszyłem temat, który był mi bardzo bliski choćby dlatego, że pracowałem przez 7 lat na terenie byłego getta. Codziennie widziałem wycieczki młodych ludzi z Izraela, oglądałem przez okno obchody okrągłej rocznicy wybuchu powstania w getcie. Widziałem, jak Marek Edelman idzie ramię w ramię z prezydentem Mosze Kacawem ulicą Zamenhofa. Chciałem dodać do tego swoją historię. Chodziłem na spacery w okolice bunkra Anielewicza. Mało kto wie, że kilkaset ludzi nadal tam leży, bo po wyzwoleniu nie było ekshumacji. Tam znaleźli wieczny spoczynek i chciałem o tym opowiedzieć. Trzecia część – „Spowiedź w fotoplastikonie” dzieje się przed powstaniem warszawskim. A Antek to zwykły chłopak, który chce za wszelką cenę przeżyć. Można powiedzieć, że kolaboruje z Niemcami, bo gra w legalnym teatrze. Rozważa propozycję Igo Syma, który w książce nazywa się Leo Cox, żeby zagrać w Theater der Stadt Warschau. Gdy przychodzi, by dać odpowiedź – nie wiemy jaką – ma miejsce zamach na ulicy Mazowieckiej 10.

I dobrze, bo nie daj Boże by się skusił.
Ale potem, podczas wykonywania wyroku na pewnej blondynie, przeszkadza tym, którzy mają ten wyrok wykonać. Uderza w rękę, która ma strzelić i przez to dostaje wyrok od AK. Jego ojciec zajmuje się handlem mięsem, przywozi kiełbasę ze wsi. Antek chce przeżyć, zakochać się, chce normalnie żyć, a to nie jest takie proste. Zobaczymy, jak to będzie w powieści o powstaniu warszawskim. Może chwyci za broń.

Mówi Pan tak, jakby sam Pan nie wiedział.
Bo nie wiem.

Częścią wspólną Pana powieści jest skomplikowanie fabuły. W kryminałach współczesnych przeplata Pan akcję wydarzeniami dawnymi, które dają tło i pewne wyjaśnienie toczącej się akcji. W serii powieści o Antku stosuje Pan metodę nagromadzenia wydarzeń, ludzi, nagłych zwrotów akcji, więc wszystko jest skomplikowane. Ten cały galimatias prowadzi nas do finału. Czy to Pana znak firmowy? Jak, technicznie rzecz biorąc, Pan to planuje, by wszystko wiodło ku spójnemu, logicznemu wyjaśnieniu?
Staram się nad tym panować. Niektórzy autorzy mają specjalne patenty, rysują drzewka, ale ja nie używałem tego sposobu. Staram się wszystko zapamiętywać. Zawsze można wrócić do tego, co się napisało. Nie mógłbym operować na jednym planie i z jednym bohaterem. Są autorzy, którzy piszą kryminał tak, że w każdej scenie występuje komisarz. Nawet nie pojawia się opis bandyty, który szykuje coś, co to potem wyskakuje w odpowiednim miejscu. Według mnie musi być urozmaicenie, skakanie po wiekach, co najlepiej widać w cyklu o Tomaszu Hornie. Cofamy się do czasów św. Wojciecha, Mikołaja Kopernika, Krzyżaków, I i II wojny światowej, są lata 80. XX w. w „Ornacie z krwi”, gdy wykradziono z Gniezna relikwie św. Wojciecha. Musi być galimatias, zabawa. Czytanie takiej książki to ma być wysiłek intelektualny, choć z drugiej strony nie wolno zbyt rzeczy zagmatwać. Mam nadzieję, że u mnie na końcu wszystko się wyjaśnia.

Wydaje mi się, że powieść kryminalną trudniej napisać niż obyczajową. Trzeba oprócz realiów i bohaterów stworzyć niebanalną intrygę, bo wielbiciele gatunku od razu będą krytykować. Ta intryga musi być spójna, logiczna, ale nie od razu czytelna. Musi więc pisarz więcej włożyć wysiłku intelektualnego. A może to tak samo przychodzi?
Samo przychodzi. Oczywiście w moim przypadku jest dużo lektur towarzyszących, bo muszę wejść w epokę, by wiedzieć, co to jest choć corso, w które grają dzieci. To akurat wziąłem z „Rodziny Połanieckich”. Czasami jest tak, że zaczynam pisać i nie wiem, jak to się rozwinie, nie mówiąc o finale. Jadę strona za stroną i buduję jakby dom we mgle. Gdy coś zaczyna szwankować, to muszę się cofnąć, dopisać, wyjaśnić pewne sprawy.

Porównuje się Pana książki o dziennikarzu Tomaszu Hornie do Dana Browna. Czy to Pana obraża, czy to Panu pochlebia? Czy wolałby Pan nie być do nikogo porównywany i stworzyć swoją markę?
To na pewno. Ktoś mi w recenzji ostatnio napisał: „Czytałam, że Beśka pisze podobnie jak Dan Brown, ale uważam, że Beśka pisze jak Beśka”. To mi pochlebia, ale i porównanie także, bo to pisarz poczytny, bogaty, znany i ciekawy. Mimo że ktoś go nazwał Umberto Eco dla ubogich.

Nie widzę związku między tymi pisarzami.
Ja też nie, ale mam nadzieję, że dorabiam się własnej marki. Pracuję na swoje nazwisko. Liczę na to, że tych kilkanaście powieści mi w tym pomaga. Na początku był to wabik, że to polski Dan Brown. Broniłem się przed tym, ale tak poszło, bo w książce mamy średniowiecze, sektę, mamy chrześcijaństwo i tajemnicę, która być może nim wstrząśnie. Nie chciałem wtykać tam Jezusa i jego rodziny, bo to dla mnie za wysoko, ale pomyślałem, że mogę operować na naszym polskim poletku. W „Ornacie z krwi” poruszyłem temat św. Wojciecha po lekturze „Turbota” Güntera Grassa. Autor napisał tam, że to nieprawda, że św. Wojciech został zabity włócznią przez pruskiego wojownika. Został zatłuczony chochlą przez kucharkę po akcie seksualnym. Ja też chciałem św. Wojciechowi jakąś ciekawą historię dorobić.

Ile z siebie daje Pan swoim bohaterom? To co narzuca się samo: Bergowi dał Pan dbałość o strój, Hornowi – zawód, a Antkowi?
Berg ma też imię mojego syna oraz zamiłowanie do fajnych ciuchów, do kobiet, miłość do Łodzi. Ja palę fajkę, ale nie chciałem mu jej dawać, bo by go porównywali z Sherlockiem Holmesem. Nie można się bardzo zapędzać w tych sprawach. Ale pali cygara i pije piwo. Chodzi po różnych składach i szuka. W 1892 roku zostało uwarzona pierwsza brzeczka w Zduńskiej Woli i u mnie Stach tego piwa próbuje. Jeśli chodzi o Tomasza Horna, to zawód — jest dziennikarzem śledczym z Mazur, który pracuje w Warszawie. Nie jest napisane, że lubi Pana Samochodzika, ale to wynika samo z siebie. Na przykład jego imię na to wskazuje. Ja się wychowałem na Nienackim, na tajemnicach, na serialu z Mikulskim. Antek jest najmniej do mnie podobny, nie kończyłem liceum w Warszawie, nie jestem taki, bym się migał i uciekał. Podejrzewam, że gdyby coś było nie tak, to chwyciłbym za broń.

Powiedział Pan o sympatii Stanisława Berga do kobiet. Ja w stosunku do Tomasza Horna mam jeden zarzut: w przygodach towarzyszą mu piękne kobiety i jakkolwiek dostrzega ich urodę, to nic za tym nie następuje.
Moi koledzy graficy z redakcji, którzy znają te książki, też mnie pytali, czemu nie ma momentów.

W Panu Samochodziku jako powieści dla młodzieży nie mogło być mowy o seksie.
Ale ja jestem od niego lepszy, bo u mnie się zabija. Nie ma seksu, ale jest przemoc. U Bonda w każdym odcinku jest inna kobieta. U Horna też.

Zastanawiam się nad płodozmianem tematycznym, który Pan stosuje. To dla higieny mózgu?
Zdecydowanie tak. Wiadomo, że gdy skończę, to nie od razu wysyłam tekst do redakcji, tylko trzymam powieść na małym ogniu, jak to powiedział któryś z amerykańskich pisarzy. Po jakimś czasie do tekstu wracam, czytam ponownie, wycinam dłużyzny, drukuję, czytam ponownie, znajduję kolejne dłużyzny. Za trzy dni kończę piątego „Berga”, robię dwa tygodnie wolnego, nie będę zupełnie o tym myślał i zaczynam pisać czwartego „Antka”, a Berg będzie leżał i dojrzewał jak ser. Wrócę do niego za trzy miesiące i przeczytam zupełnie inaczej. Przeskoczę więc z Königsberga roku 1896 do Warszawy w  roku 1944, a to zupełnie inna bajka.

Proszę mi powiedzieć o Pana najnowszych fascynacjach literackich.
Jak powiedziałem, zawsze towarzyszą mi lektury uzupełniające.

Ale to dla pracy, a co dla przyjemności?
To też dla przyjemności, aczkolwiek ostatnio odrobinę „czołgałem się w błocie”, ponieważ czytałem „Dzieje grzechu” Żeromskiego. Nie wiem, czy jak on to pisał, to się upalił, czy pił – coś niebywałego! Potem jeszcze raz czytałem „Fermenty” Reymonta w przedwojennym wydaniu, pisane archaiczny językiem, gdzie wszystko, co dziś piszemy łącznie, było osobno. I odwrotnie. Wcześniej jeszcze czytałem „Bez dogmatu” Sienkiewicza. Podczas pierwszej lektury mi się podobało, teraz już nie. A jeśli chodzi o czytanie typowo dla przyjemności, to każdego Krajewskiego. Teraz czekam na nowego Mocka. Dziś mam ze sobą „Historię pewnego żartu” Stefana Chwina, wcześniej była „Esther”, która była mi potrzebna, ale też czytałem ją dla przyjemności. Kocham tego autora. Kiedyś miałem okres buntu, wolałem wyjść i pojeździć na rowerze, a teraz nie – czytam, czytam maksymalnie. Staram się to robić w komunikacji miejskiej, ale niestety muszę się pożalić, że ludzie tak kłapią przez telefony komórkowe, że nie jestem w stanie się skoncentrować. Jeżeli dwie osoby obok siebie rozmawiają, czytam dalej, ale jeśli rozmowa toczy się przez komórkę – koniec. Czasem zwracam uwagę, jestem niegrzeczny. Niektóre miasta podjęły z tym walkę, a Krakowie na przykład są napisy „Weźże gadaj ciszej”!

Rozmawiała Magdalena Mądrzak

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
My. Kronika upadku

Dmitry Glukhovsky „My. Kronika upadku”

„My. Kronika upadku” Dmitrija Glukhovsky'ego to odważna próba odpowiedzi na pytanie: „Co stało się z Rosją?”. W tej pełnej emocji książce znajdziesz ostre i...
Brama zdrajców

Jeffrey Archer „Brama zdrajców”

24 godziny na ocalenie królewskich klejnotów – przestępstwo stulecia wisi na włosku! W samym sercu Londynu, w monumentalnej Tower of London, spoczywają jedne ...
Pierre Bayard recenzja

Pierre Bayard: Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?

Pierre Bayard zaskoczył. Kiedy na poziomie liceum liznąłem pierwszy raz w życiu wiedzy o filozofii, od razu przypadła mi...
Międzynarodowy Dzień Tłumacza

Czy istnieje przekład doskonały?

Tytułowe pytanie jest typowo retoryczne, ale warto zastanowić się nad tym, co stanowi o sile przekładu, jego akceptacji wśród czytelników. Z historii pewnych tłumaczeń,...
Międzynarodowy Dzień Tłumacza

Sztuka tłumaczenia: Jak tłumacze łączą świat

Tłumacze są bardzo niedoceniani, mimo że odgrywają ważną rolę w życiu książkożerców. To oni pozwalają sięgać po literaturę, filmy, artykuły i dokumenty, które w...
Czytelnictwo w Polsce

Czytelnictwo w Polsce ponownie wzrosło!

Co czytamy, kto czyta (i kogo) oraz skąd bierzemy książki Czytelnictwo w Polsce odżywa! 43% Polaków przyznało, że przeczytało co najmniej jedną książkę w ciągu...
"Obżartuchy i opilce"

Jacek Komuda „Obżartuchy i opilce”

Jacek Komuda zabiera nas do epoki baroku. Gdy słyszymy „kuchnia staropolska”, od razu przychodzą na myśl karczmy, takie jak „U Sarmaty” podczas urlopu w...
"Dama z grasiczką"

„Dama z grasiczką” to świat oczami patolożki

Nasza redakcja właśnie sięgnęła po książkę Pauliny Łopatniuk, niezwykle utalentowanej patomorfolog, zatytułowaną „Dama z grasiczką”. Już na pierwszy rzut oka estetyka wydania zachwyca, a bogactwo...
0
Would love your thoughts, please comment.x