Strona głównaWywiadNadeszło najlepsze

Nadeszło najlepsze

ROBERT MAŁECKI – zaczynał od książki pod odważnym tytułem „Najgorsze dopiero nadejdzie”. Jednak swojej pisarskiej kariery nie zapeszył, bo ma już na koncie znakomicie przyjętą trylogię o dziennikarzu Marku Benerze, a nową serią z komisarzem Grossem podbił na dobre serca wielbicieli kryminałów.

Z Magdaleną Mądrzak rozmawiał na kilka dni przed ukazaniem się „Zadry” i opowiadał o ubiegłorocznym sukcesie, początkach kariery, nowatorskiej metodzie, dzięki której pisze coraz ciekawiej. A na koniec zapowiedział SENSACJĘ!

Jak się Pan czuje jako laureat Nagrody Wielkiego Kalibru?

Znakomicie! I, mimo że od momentu wręczenia nagrody upłynęło już trochę czasu, to te emocje wciąż we mnie drzemią i nadal, jak tylko przypomnę sobie moment wywołania mnie na scenę, czuję ciarki rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa.

Przeszedł Pan w całkiem krótkim czasie poważną drogę: od debiutanta do właśnie laureata, a teraz, jak słyszałam, przechodzi Pan na pełne zawodowstwo pisarskie. Jak Pan tę drogę wspomina?

Wbrew pozorom, jako bardzo długą drogę. Wystarczy wspomnieć, że pierwszą książkę, której na szczęście nie udało się wydać, napisałem w 2009 roku. Od tamtej chwili upłynęło 10 lat. A na debiut musiałem czekać niewiele mniej, bo 7 lat.

I oczywiście nie robiłem tego z założonymi rękoma, tylko starałem się uczyć rzemiosła od najlepszych: Mariusza Czubaja, Marcina Świetlickiego, Marty Mizuro i Kasi Bondy. Przez te wszystkie lata przeżywałem wzloty i upadki, ale wciąż wierzyłem, że ujrzę swoją powieść na księgarskich półkach. Ba! Marzyłem o tym, że moje powieści będą się znakomicie sprzedawać i że zdobędę ważne nagrody. I dziś mogę powiedzieć, że marzenia się spełniają. Rok 2019 obfitował w sukcesy.

Co się zdarzyło w Pana życiu, że nastąpił przeskok między czytaniem, pochłanianiem kryminałów a decyzją o ich pisaniu?

Pamiętam doskonale ten moment. Przeczytałem powieść Harlana Cobena „Najczarniejszy strach” (z serii o Myronie Bolitarze) i odłożyłem ją na półkę, a wtedy naszła mnie taka myśl: „chłopie, skoro jesteś dziennikarzem, mógłbyś też spróbować napisać taki thriller, a potem kolejny i kolejny, żeby pisanie książek stało się twoim sposobem na życie”. Tak to się właśnie zaczęło. Od zwykłego impulsu. A może raczej od rzucenia sobie wyzwania. Bo przez całe moje wcześniejsze życie miałem słomiany zapał do wielu rzeczy i strasznie się bałem, że pisanie literatury gatunkowej rzucę po pierwszej porażce. Ale, o dziwo, stało się inaczej. Tuż po lekturze thrillera Cobena zabrałem się za pisanie wspomnianej już powieści pt. „Splot”. Wyszedł z tego prawdziwy koszmarek. Pod każdym względem. Ale jej napisanie pomogło mi zrozumieć, że – mówiąc żartem – powieść trzeba wysiedzieć. Że wymaga ona poświęceń, długich godzin spędzonych przy laptopie, a wcześniej na researchu. Na szczęście nie zniechęciło mnie to, tylko zmobilizowało do pracy. I dziś jestem zdania, że zadebiutować wcale nie jest trudno. Znacznie trudniej wypracowywać własny styl, utrzymać się z pisania i zdobyć uznanie czytelników i zacnych jurorów.

Pogląd, że zadebiutować to żaden problem, pewnie wielu ludzi zdziwi, ale Pan był uczestnikiem kursów pisania. Zakładam, że to był dla Pana naprawdę ważny element stawania się pisarzem.

Niewątpliwie tak. Jestem przekonany, że gdybym nie brał udziału w warsztatach literackich, to zadebiutowałbym znacznie później. Myślę, że one przyspieszyły moją drogę do wejścia na rynek. Ale wciąż uważam, że na warsztatach nie można się nauczyć pisania. Można jedynie poznać narzędzia pisarskie, zasady konstrukcji powieści, ramy gatunkowe. I dlatego te warsztaty dużo dają osobom, które chcą pracować i cechuje ich determinacja do osiągnięcia celu. Powieści nie da się napisać w weekend. Przynajmniej mnie się ta sztuka nie udaje. Pisanie to proces długi i żmudny, podzielony na dwa etapy. Pierwszy, czyli przygotowywanie do napisania powieści, zbierania materiałów w zakresie tematu, którego dotyczy powieść. I drugi, czyli etap zapisu, polegający na przyklejeniu się do krzesła i stukaniu w klawiaturę.

Teraz sam prowadzę warsztaty i zawsze zwracam uwagę uczestników kursu, że pisanie powieści można porównać do maratonu.

Czy ubiegłoroczna nagroda przyczyniła się do podjęcia ryzyka, bo w końcu jest to ryzyko, przejścia na zawodowe pisanie, porzucenia stabilnej pracy?

Myślę, że wszystko to, co wydarzyło się w 2019 roku, czyli zdobycie Nagrody Kryminalnej Piły i wyróżnienia na festiwalu Kryminalna Warszawa, odbywającego się w trakcie Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie, a także zdobycie najważniejszego lauru na rynku polskiej literatury kryminalnej, czyli Nagrody Wielkiego Kalibru oraz nominacja do Nagrody Czarnego Kapelusza na Festiwalu Granda, sprawiło że coraz śmielej myślałem o odejściu z etatu. Przygotowywałem się do tej zmiany nie bez lęku, ale jednak z wiarą w przyszłość. Zatem, jeśli pyta mnie Pani, czy to pasmo sukcesów, które spłynęło w zeszłym roku na „Skazę”, pierwszą powieść cyklu z komisarzem Bernardem Grossem, miało znaczenie, to odpowiadam: oczywiście, że tak. Dzięki temu moja nowa seria kryminalna znacząco zyskała na popularności.

Debiutował Pan powieścią „Najgorsze dopiero nadejdzie” i wydaje mi się, że to dość ryzykowny tytuł jak na debiut. Nie dyskutowaliście w redakcji na jego temat?

Dyskutowaliśmy. Mało tego, pojawiały się głosy w recenzjach, że właśnie najgorsze nadeszło! Ale tak obiektywnie patrząc, pierwszy tom trylogii toruńskiej z dziennikarzem Markiem Benerem, został dobrze przyjęty przez czytelników. Wygrał nawet plebiscyt Magazynu Pocisk i został okrzyknięty najlepszym debiutem kryminalnym 2016 roku. Wygląda na to, że udało mi się „odczarować’ ten złowieszczy tytuł. Właściwie można powiedzieć, że nadeszło to, co najlepsze.

Czy łatwo jest porzucić wykreowanego bohatera (Marka Benera), zostawić go z jego problemami, z jego życiem i zająć się kimś innym (komisarzem Grossem)? Czy takie rozstanie nie jest traumatyczne?

Będąc kiedyś na spotkaniu w grudziądzkiej bibliotece obiecałem mieszkańcom tego miasta, że kiedyś wrócę do postaci dziennikarza Marka Benera i osadzę akcję powieści w Grudziądzu. Teraz boję się tam pojechać! Okazuje się, że moje obietnice są zupełnie bez pokrycia.

Przytaczam tę historię tylko po to, żeby pokazać, że rozstanie z bohaterem rzeczywiście do łatwych nie należy. Długo myślałem nad fabułą kolejnych tomów z Markiem Benerem w roli głównej, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że w ten sposób „rozwodniłbym” trylogię, której główny wątek dotyczy poszukiwania zaginionej przed laty żony dziennikarza. A skoro ta sprawa znalazła wyjaśnienie w trzecim tomie, to po co pisać kolejne części?

Jako autor, chcę się stale rozwijać, pisać inne powieści, powoływać do życia innych bohaterów, stawiać sobie wyższe wymagania i nowe cele. A ponieważ od chwili, kiedy rozpoczynałem, no właśnie, chyba mogę tak to nazwać. „karierę pisarską”, to…

Myślę, że bez wstydu może Pan tak właśnie powiedzieć

…cały czas miałem w planach napisanie powieści, właśnie takiej, jaką stworzyłem w 2018 roku. Mam na myśli „Skazę”, czyli mroczny kryminał z introwertycznym bohaterem i akcją osadzoną w małej miejscowości.

Podrążę jeszcze temat bohaterów, bo Gross i Bener są różni, ale mają też cechy wspólne. Czy kiedy Pan konstruował nowego bohatera Grossa, myślał Pan o tym, żeby go jakoś odseparować od poprzednika?

Zastanawiałem się, w jakim kierunku pójść. Do wyboru miałem dwie drogi. Mogłem tworzyć nieco zmienionego, „nowego” Marka Benera albo zupełnie inną postać? Postanowiłem utrudnić sobie życie. I tak powstał komisarz Gross.

Obciął Pan mu włosy w każdym razie…

Bez fryzjera nic by się nie udało! Marek Bener, jako wielki miłośnik bluesa i zespołu „Dżem” rzeczywiście nosił długie włosy, natomiast drugi z moich bohaterów właściwie przesiaduje w domu w ciszy, a włosy ma ścięte na jeża. To oczywiście drobiazgi, ale najbardziej cieszę się z tego, że dzielą ich temperamenty i charaktery. Ponadto obie postacie mierzą się w życiu z zupełnie innymi problemami, no i mają też różne zawody. Ale jest coś, co ich łączy. Koledzy śmiali się z tego, że żony moich bohaterów nie mają łatwego życia. I faktycznie tak jest.

Absolutnie to rozumiem, bo najwięksi detektywi w historii literatury zawsze są samotni, prawda? Dla mnie jest Pan prywatnym mistrzem komplikowania, wielowątkowości, wprowadzania planów czasowych i różnych sytuacji, masy osób i bardzo zgrabnie to Panu wychodzi. Czytelnik nie jest zagubiony. Jak Pan to technicznie robi, bo to nie jest prosta sprawa, żeby wszystko się zgrało, żeby wątki się zeszły, żeby nie ożywił pan bohatera, którego wcześniej Pan uśmiercił. Jak Pan to technicznie robi?

Książki z Markiem Benerem pisałem według szczegółowego scenopisu, w związku z tym dokładnie wiedziałem co i kiedy nastąpi, jak będzie wyglądał finał tych opowieści. Natomiast w powieściach z komisarzem Grossem znam jedynie bohaterów, miejsce i sam zalążek. Natomiast niespecjalnie wiem, jak te śledztwa się potoczą. I nawet nie chcę wiedzieć. To jest ten rodzaj twórczości, który sprawia mi największą frajdę, bo pisanie kryminału staje się dla mnie samego jedną wielką zagadką. Jest ciągłym wsłuchiwaniem się w opowiadaną historię i szukaniem jej nerwu, odkrywaniem tego, co w niej ważne.

Rany Boskie! To znaczy, że ma Pan w głowie komputer: tyle postaci, wątków, wydarzeń… Przeszłych i obecnych…

W ten sposób powstały już trzy powieści, ale zapewniam, że żadna nie poszła mi jak z płatka. Za każdym razem do moich drzwi puka strach. Wydaje mi się, że w trakcie tworzenia historii zabrnąłem w ślepą uliczkę, że tego tekstu nie da się zakończyć w żaden rozsądny sposób. A czas leci i deadline błyska jak policyjny kogut. Muszę wtedy uważnie przestudiować tę opowieść i odnaleźć w niej nici, z który splotę zgrabny finał. Jednym słowem jest to ciągła, nieustanna praca nad tekstem i fabułą.

Czyli jak Pan zaczyna, to nie wie Pan, kto zamordował?

Nie mam zielonego pojęcia. I powiem więcej! Gdybym to wiedział, mógłbym zdradzić się przed czytelnikami! W niezamierzony sposób podsuwałbym tropy i wskazówki. Wolę więc tego uniknąć. Interesuje mnie tylko jedno – i nad tym bardzo długo pracuję – aby początek powieści był nietypowy, jak na kryminał. To znaczy, szukam niejednoznacznych spraw, takich jak ta przedstawiona w „Skazie”, gdzie wszystko zaczyna się od znalezienia na zamarzniętym chełmżyńskim jeziorze dwóch ciał: nastolatka i starszego mężczyzny. Zwłoki nie noszą znamion zbrodni, w związku z tym nie ma mowy o kryminalnym charakterze takiego zdarzenia. I teraz pojawia się pytanie. Czy można z tego stworzyć interesujący, wciągający, mroczny kryminał? To są kwestie, które zaprzątają mi głowę. Z kolei w „Wadzie” mamy zakrwawiony namiot, ale nie mamy ani ciała, ani narzędzia zbrodni, ani sprawcy. Śledczy odnajdują jedynie zakrwawione stringi. Taki początek zmusza mnie do myślenia. I najciekawsze właśnie jest to, że tę kryminalną sprawę odkrywam zarówno przed czytelnikiem, jak i samym sobą.

Lepiej się Pan bawi, pisząc w ten sposób?

Naturalnie! Z jednej strony to znakomita zabawa, a z drugiej, jak już mówiłem, strach. Głównie o to, czy uda mi się napisać w pełni satysfakcjonującą powieść. Czy zadowoli ona czytelnika? To są sprawy, które spędzają mi sen z powiek, ale jednocześnie jestem przekonany, że mam większą ochotę pisać powieści właśnie w taki sposób, niż codziennie rano otwierać scenopis. Szybko bym się tym znudził.

Niebawem ukaże się trzecia książka z tej serii o komisarzu Grossie pod tytułem „Zadra”. Czy ona kończy historię komisarza?

Na Fanbook.store za jedyne 25 zł!

Nie.

Skoro Pan nie wie, co będzie dalej, to zakładam, że nie wie Pan, ile będzie jeszcze kolejnych tomów?

Nie wiem, ile będzie tomów, chociaż na różnych spotkaniach autorskich sporo już naobiecywałem. Podobno, będąc w Chełmży, mateczniku komisarza Grossa, stwierdziłem, że napiszę 12 części. Musiałem mieć wtedy bardzo dobry humor!

A tak serio, to chciałbym, żeby była to po prostu dłuższa seria, ale czy będzie tych tomów 8 czy 12, nie jest aż takie ważne. W każdym razie w łatwy sposób będzie można się zorientować, że dobijam do brzegu. W finale każdej powieści tego cyklu zapowiadam następne zdarzenie kryminalne, do którego wyjeżdża Gross. Kiedy tego elementu zabraknie, wówczas pożegnamy się z komisarzem na zawsze.

Opisuje Pan małe społeczności, zbrodnie, o których ludzie wiedzą, co się zdarzyło, nie chcą mówić albo domyślają się, co się zdarzyło, ale tym bardziej nie chcą mówić. Świetnie się Pan w tym porusza. Czy to praca w lokalnej gazecie dała Panu taki wgląd w to, jak ta społeczność funkcjonuje?

To trudne pytanie, bo zupełnie nad tym się nie zastanawiałem. Rzeczywiście pracowałem w Chełmży jako dziennikarz. Od czasu do czasu odwiedzałem to miasto w ramach dyżurów reporterskich i spotykałem się z mieszkańcami, a potem przygotowywałem materiały prasowe. Natomiast mój bohater, komisarz Gross, chciał w kameralnej Chełmży odnaleźć spokój, uciec z Torunia i dotrwać do emerytury.

To był kluczowy moment. Zrozumiałem, że ten introwertyczny bohater musi znaleźć takie miejsce do życia, które będzie jego lustrzanym odbiciem. I to był tak naprawdę główny powód zainteresowania się mniejszą społecznością, którą w powieści starałem się odwzorować.

Muszę przyznać, że podziwiam autorów, którzy piszą kryminały, zwłaszcza tych, którzy zaczynają, bo tyle tej literatury powstaje… Można powiedzieć, że wszystko już było, trudno coś odkrywczego wymyślić. Nie boi się Pan tego, że znając inne powieści, skopiuje Pan nieświadomie cudzy pomysł?

Gdyby tak było, nikt z nas nie porwałby się na pisanie powieści kryminalnych. Punktów wyjścia do snucia historii jest nieskończona ilość, ale nawet jeśli jakaś sytuacja jest się w stanie powtórzyć, to myślę, że rozwój zdarzeń, które dzieją się w powieściach, biegnie już zupełnie innym torem. Absolutnie nie boję się, że coś skopiuję. Myślę tylko o tym, żeby za każdym razem znaleźć atrakcyjny początek kolejnej powieści o komisarzu Grossie.

Dlaczego lubimy czytać kryminały?

Myślę, że nie kryje się za tym nic szczególnego. W gruncie rzeczy chodzi o rozrywkę. Siedząc w fotelu, pod kocykiem i z kubkiem herbaty w dłoni, możemy jednocześnie przebywać za parawanem oddzielającym miejsce zdarzeń kryminalnych od osób postronnych. Możemy przyglądać się pracy policji i prokuratury, poznawać tajniki prowadzonych śledztw. Poza tym, od dziecka uwielbiamy rozwiązywać wszelkiego typu zagadki. Najzwyczajniej w świecie chcemy przeżyć ciekawą przygodę, „odkleić” się na chwilę od codzienności. Tylko tyle i aż tyle.

Czy czytelniczki nie wywierają na Pana presji, by uładził Pan życie prywatne głównego bohatera?

Zdarzają się takie prośby, bo rzeczywiście Gross nie ma łatwego życia. Ale ilekroć myślę, żeby posłuchać tych rad, tylekroć jestem przekonany, że gdybym tylko wcielił je w życie, straciłbym wielu czytelników. Przecież im bardziej bohater ma pod górkę, tym mocniej mu kibicujemy.

Przygotowałam dwa cytaty z opinii czytelników. Jeśli Pan pozwoli to przytoczę. To były komentarze do „Koszmarów…”. „Zakończenie zbyt zagmatwane, za dużo winnych, szkoda, zdecydowanie najsłabsza część trylogii” i zaraz pod tym: „Fajne zamknięcie trylogii, pozamykane wątki, wyjaśnione, chyba najlepsza część cyklu”. Jak Pan jako autor radzi sobie z taką ambiwalencją ocen?

Trudno sobie z tym poradzić, bo nie wiem, kto ma rację. Natomiast bardzo cieszę się z tego, że ludzie sięgają po moje powieści, że je sobie polecają i piszą opinie, nawet negatywne. To ważne także dla czytelników, bo przecież często wybieramy powieści kierując się zdaniem innych. Poza tym, jest dla mnie zupełnie oczywiste, że jednej osobie książka się spodoba, a drugiej nie. Sam też jestem czytelnikiem i wiem jak to działa. Muszę się jednak przyznać, że jako autor chętniej zwracam uwagę na sygnały negatywne, bo to dzięki nim mogą podnosić jakość swojego pisania. Tyle tylko, że muszą one być konstruktywne. A o takie, coraz trudniej.

Kiedyś uczestniczył Pan w warsztatach pisarskich, teraz sam je Pan prowadzi. A jeśli na warsztaty do Pana przyjdzie perła intelektu, człowiek, którego talent po prostu zwala z nóg, to przecież Pan mu nie pozwoli się wybić, bo nie daj Boże też by chciał pisać kryminał o Chełmży i będzie Pan załatwiony na amen.

Zdarzają się takie sytuacje, ale dla prowadzącego to ogromna radość. Jednak warto tu zaznaczyć, że talent w tej robocie nie rozwiązuje wszystkich problemów. Znam wiele osób, które go mają i naprawdę piszą zjawiskowo. Niemniej brakuje im woli walki, zespawania się z krzesłem. I to jest prawdziwy dramat, bo talent zostaje zaprzepaszczony. Niestety, rzecz nie dotyczy wyłącznie wytrwałości i determinacji. Tu przecież także chodzi o rozumienie zasad konstruowania tekstu i umiejętność stosowania odpowiednich rozwiązań.

Tyle o talencie, a teraz o rynku książki. A ten jest bardzo pojemny i kolejnych 10 czy 15 polskich autorów może debiutować co roku. Potwierdzają to liczby. Doskonale pamiętam czasy debiutu pana Marka Krajewskiego. W ślad za nim podążyło wielu. Rynek się otworzył, a dziś płynie już rzeka polskich kryminałów. Rocznie ukazuje się ich około 300. Być może za rok i dwa lata będzie ich jeszcze więcej. Tylko tu rodzi się inne pytanie. Ile z tych powieści zostanie w rękach czytelników? Nie mam złudzeń, że znaczna większość przepłynie bez echa. Szkoda, bo wśród nich znajdą się także wartościowe lektury.

Kup 2 książki Roberta Małeckiego na Fanbook.store, a otrzymasz nowe wydanie „Fanbooka” gratis.

Nowy rok właśnie się rozpoczął. Jakie ma Pan jako autor postanowienia noworoczne?

Mam jedno najważniejsze postanowienie. I jest ono dość prozaiczne. Chciałbym tylko pisać, i pisać, i pisać. Wykorzystywać do maksimum ten najlepszy czas w ciągu dnia na pracę twórczą. Jeśli to się uda, będę szczęśliwy.

Ma Pan jakąś metodę na samodyscyplinę?

Nie mam żadnej. Mógłbym tu godzinami opowiadać o tym, co potrafię robić, żeby nie pisać. Ale tak naprawdę zdaję sobie sprawę, że jeśli nie usiądę do komputera kilka miesięcy przed deadlinem, to nie ma takiej siły, żeby tekst powstał na czas. Tu dochodzi do głosu zwykła matematyka. Wiem, ile znaków jestem w stanie napisać każdego dnia.

A tak na marginesie, właśnie zacząłem pisanie nowej powieści.

Rozumiem, że to będzie kontynuacja losów komisarza Grossa?

Tym razem nie.

Czyli sensacja! Może Pan coś zdradzić?

Absolutnie, nie, wszak to tajemnica! Ale na pewno nie będzie to kontynuacja losów komisarza Grossa, o której oczywiście też już myślę, bo w „Zadrze” wskazałem, czym mój bohater zajmie się w kolejnym śledztwie. Za tę powieść zabiorę się jednak dopiero w drugiej połowie roku.

Obejrzyj wywiad z Robertem Małeckim na Fanbook.news

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla: Krwawa Toskania

Grzegorz Kapla, Krwawa Toskania
Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego

Andrzej Ziemiański: Virion. Legenda miecza. Krew

Nowy tom z serii o Virionie Andrzeja Ziemiańskiego
Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki

Andrzej Ziemiański: Wszystko napisałem na trzeźwo. Prawie wszystko…

Andrzej Ziemiański na Warszawskich Targach Fantastyki
Katarzyna Kowalewska w studiu Fanbook.tv

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka

Katarzyna Kowalewska: „Zawód spadkobierca” to moja ulubiona książka Katarzyna Kowalewska do pisania książek podeszła na poważnie, bo zaczęła od nauki, jak to robić, na kursie...
Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska: Warto czytać fantasy

Tadeusz Zysk i Marta Mrozińska w studiu Fanbook.tv
Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu

LEM: W strachu przed antymaterią

Antymaterii obawiam się mniej niż Internetu - cytat z książki "Strach przed antymaterią" S. Lema
Maciek Bielawski Ostatni

Maciek Bielawski „Ostatni”

Maciek Bielawski Ostatni
0
Would love your thoughts, please comment.x