Ryszard Koziołek: Świat w oczach sąsiadki

Na wstępie wypada się przedstawić: to ja, czytelnik nie do końca trzeźwy, raczej nałogowy, nie do końca wynurzony niczym latająca ryba, a więc łagodny socjopata, który pisze recenzje, by swoją socjopatię oswoić. A to, drodzy Państwo, książka literaturoznawcy, rektora Uniwersytetu Śląskiego. Książka ładnie wydana z komiksowymi rysunkami Jacka Świdzińskiego, które nadają jej lekkości.
Jak się domyślam z podziękowań, teksty w niej zawarte były publikowane w tygodniku „Polityka”, ale nie przeszkadza mi to wcale, bo lubię słuchać, co znawcy literatury mówią o książkach i świecie. O sąsiadce z tytułu nie napomknąłem, nieładnie z mojej strony i już się poprawiam. Występuje ona w roli muzy, ewentualnie Zielonej Gęsi ze stosownego teatrzyku, a konkretnie wyimaginowanej postaci, która wkurza autora trafnością i prostotą (nie rzadko głęboką) swoich stwierdzeń, co zachęca mądralę naukowca do poważniejszych rozważań. To ładna koncepcja, nieco poetyzująca marudne sąsiadki znane nam z życia blokowego.
Jeśli doczytali Państwo do tego miejsca, zasługują Państwo na wyjaśnienie, skąd wziąłem pomysł na przedstawienie swojej osoby tak, jak to zrobiłem. Otóż pochodzi ono wprost z rozdziału „Sztuka trzeźwienia”, w której szanowny autor wyjaśnia, kiedy człowiek czytający książki staje się czytelnikiem, na czym polega czytelnicza ekstaza oraz kiedy i jak się z niej otrząsnąć. Poczułem się zdiagnozowany doskonale, dogłębnie, lepiej niż u lekarza i za chwilę włączę zalecany przez autor tryb „krytyki własnego zachwytu” i wskażę moje z autorem punkty niezgody. Najpierw jednak pochwalę za te fragmenty, które sprawiły mi prawdziwą przyjemność.
Szczególnie warte czytania są rozważania na temat nauczania, zwłaszcza w kontekście nadciągającego huraganu/Armagedonu sztucznej inteligencji. Także te o kanonie lektur i argumenty, dlaczego trzeba młodych zachęcać do poznania starych ramot. Jak pisze autor: „O to właśnie chodzi. Żeby usłyszeć – choć raz w życiu – wiersze i opowieści, które z jakichś powodów ludzie powtarzają od dwustu, pięciuset, tysiąca, dwóch tysięcy lat; słowa, które wyrwały się z objęć historii i towarzyszą kolejnym pokoleniom”. Świetny jest tekst „Rzeczy nas zdradziły”, traktujący o tym, jak straciliśmy prywatność i wyjaśniający, dlaczego dla autora czytnik e-booków może stać się wrogiem. Rozdział ten zawiera frazę, która zostanie ze mną na długo, że „ostatnim terytorium ludzkiej wolności poza kontrolą [są] – myśli i uczucia czytającego po cichu człowieka”.
Rozdziały o polityce mogłyby się w tej książce nie ukazać, bo są nieprzemyślane tak dobrze jak te inne. Z tezą, że „poglądy, także religijne, nie zasługują na szacunek”, ergo można je wyśmiewać, a obrzędy zakłócać – nie zgadzam się całym sobą.
Chętnie bym o tym z Szanownym Autorem podyskutował i liczę, że udałoby nam się dojść do konsensusu, bowiem na wspólnym fundamencie literatury byłoby z czego budować. Dziękuję też za polecenie „Bitwy książek” Jonathana Swifta.
Lubomir Baker