Strona głównaWywiadDobry wojak Witkacy

Dobry wojak Witkacy

Krzysztof Dubiński dotarł do archiwaliów, które pozwalają prześledzić losy Witkacego w czasie Wielkiej Wojny, jego karierę wojskową w carskiej lejbgwardii, udział w wojnie i w rosyjskiej rewolucji.
W rozmowie z Magdaleną Mądrzak opowiada też o funkcjonowaniu rosyjskich archiwów, wskazuje, jakie tajemnice jeszcze skrywają, oraz odsłania najbardziej prawdopodobne kulisy samobójczej śmierci Witkiewicza.

Podejrzewam, że niełatwo było znaleźć Witkacego w zawierusze Wielkiej Wojny i bolszewickiej rewolucji?
Pracowałem nad tym ponad cztery lata, a tak naprawdę trzy razy siadałem do tej książki. Pierwszy raz, gdy dotarłem do wojskowych archiwaliów Witkacego w Rembertowie i w Moskwie, drugi – w kilka lat później podczas długiej podróży morskiej do Afryki, ale uświadomiłem sobie wówczas, że mam za mało źródeł, za mało materiału, żeby odtworzyć rzeczywistość. Tak mało wiemy o samym Witkacym, więc żeby go odnaleźć w tej żołnierskiej masie na przestrzeni czterech lat wojny, musiałem odbudować rzeczywistość, w której funkcjonował: rzeczywistość armii carskiej, potem lejbgwardii, pułku i batalionu, w którym służył. A jak już zidentyfikowałem batalion i kompanię, to mogłem go tam odnaleźć. Trzeci raz usiadłem więc do tej książki, gdy uzyskałem dostęp do ogromnego zbioru białogwardyjskiej emigracyjnej prasy wojskowej.

Gdzie ten zbiór się znajduje?
W North Carolina University, część tego zbioru została zdigitalizowana. To są kolekcje przekazane przez białych emigrantów rosyjskich. W Paryżu ukazywał się do połowy lat 70. miesięcznik „Wojskowa przeszłość”. Okazał się skarbnicą wiedzy, bo odnalazłem tam monografie wszystkich pułków i mnóstwo relacji z wydarzeń, w których Witkacy musiał brać udział. Nieszczęście witkacologów polega na tym, że nie ma monografii Pułku Pawłowskiego, w którym Witkacy służył, z tego zapewne powodu, że ten pułk jako pierwszy przeszedł na stronę bolszewików. Po rewolucji lutowej jego żołnierze byli coraz bardziej czerwoni, poparli Lenina, zdobywali pałac Zimowy. W związku z tym nie miał kto pisać monografii. W środowisku carskich oficerów, białej emigracji przylgnęła do nich opinia zdrajców.

Pana książka wypełnia białą plamę na mapie życia Witkacego. Jak wynika chociażby z podpisów pod reprodukcjami, korzystał Pan także w Centralnym Archiwum Wojskowym z Kolekcji Generałów i Osobistości.
Czy to jest materiał, który już dawno w CAW był i Pan pierwszy do niego zajrzał?
W CAW w Rembertowie znajdowały się dwie teczki Witkacego. Dostałem się do nich
w ’86 roku. Wtedy archiwum było zamknięte, ale dzięki rodzinnej protekcji, zostałem tam wpuszczony. Szukałem swoich przodków. Mój dziadek i jego dwaj bracia poszli na I wojnę światową z Warszawy do Wołyńskiego Pułku lejbgwardii. Pułk ten należał do tej samej dywizji, co Pawłowski i nad Stochodem oba pułki walczyły obok siebie. Przeszukując katalog, znalazłem nazwisko Stanisław Ignacy Witkiewicz. Natychmiast poprosiłem o dostęp do teczek, a nie było to proste, bo akta osobowe były objęte tajemnicą, nawet te przedwojenne. Niemniej udało mi się te dokumenty dostać i opublikowałem je w miesięczniku „Sztuka”.
Wiedziałem też z pracy Tatiany Dorofiejewej, że w jednym z moskiewskich archiwów są akta pułku. Dorofiejewa, córka rosyjskiego wojskowego stacjonującego w Polsce studiowała w latach 70. polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. To była bardzo dzielna dziewczyna. Dzięki wpływom ojca wpuszczono ją po znajomości do moskiewskiego archiwum, ale nie pozwolono notować, mogła tylko czytać. W związku z tym wychodziła do ubikacji i tam zapisywała, co zdążyła zapamiętać. Nadzorujący zorientowali się jednak i powiedzieli, że jeśli ma kłopoty żołądkowe, musi najpierw wyzdrowieć, a potem przychodzić do archiwum. Przepisała więc tyle, ile zdołała. A to było wystarczające, żeby pozostał ślad. Postanowiłem się do tego archiwum dostać. Poprzez polskich wojskowych dotarłem do rosyjskiego generała, który interesował się I wojną światową. Generał Iwan Ljutow to rzadka postać wśród rosyjskiej generalicji, bez oszołomstwa, bez prostactwa. Wysłał tam swojego oficera, a drugiego do innego archiwum, nie mówiąc, konkretnie gdzie, prawdopodobnie do archiwum KGB. Dostałem od niego surowy plik notatek i zdecydowałem, że muszę sam zobaczyć materiały.

Co odkrył Pan w Moskwie?
W 1988 roku udało mi się pojechać do Moskwy i dostać się do archiwum. Mnie także nie pozwolono nic notować i miałem tylko trzy dni. Do obejrzenia były dwie teczki, ale nie zgadzali się dać mi dwóch jednego dnia. Był to czas Gorbaczowa i w Moskwie obowiązywał suchy zakon, czyli nie można było dostać alkoholu. Za to w polskiej ambasadzie w sklepie alkoholu było w bród. Każdego dnia udawałem się do archiwum z siatką, w której były cztery butelki. W recepcji odbierał mnie naczelnik spraw zagranicznych. Nie wpuszczono mnie do samego archiwum, tylko do czytelni w Naczelnej Dyrekcji Archiwów. Temu naczelnikowi dawałem siatkę, a on mi dawał teczki. Pierwszego dnia przyniosłem siatkę, drugiego taką samą, a na pożegnanie powiedziałem, że niestety potrzebuję kserokopie na jutro. Naczelnik zgodził się, ale na za tydzień. Więc wyjaśniłem, że wyjeżdżam. Wtedy zaprosił mnie, żebym przyszedł się pożegnać. Wyposażony w siatkę poszedłem do naczelnika się żegnać. Poprosił o podanie adresu, pod który mają mi przysłać kserokopie. Podałem, ale byłem przeświadczony, że po prostu chciał te butelki ode mnie wycyganić. Po dwóch miesiącach na adres redakcji „Sztuki” w Warszawie przyszła gruba koperta, a w niej wszystkie kserokopie. Część ilustracji w książce pochodzi właśnie z tej przesyłki. Uwierzyłem wtedy, że człowiek sowiecki potrafi dotrzymać słowa.

Zwłaszcza, gdy jest zmotywowany.
To także dla nas przesłanka, ile jeszcze niezwykle cennych materiałów skrywają rosyjskie archiwa. W zeszłym roku w Słupsku odbyła się konferencja pt. „Witkacy – co jest jeszcze do odkrycia”. Otóż przede wszystkim jest dokument, o istnieniu którego dowiedziałem się pracując nad zasadami regulującymi życie carskiej armii. Otóż każdemu oficerowi, który rozpoczynał służbę, zakładano zeszyt z opiniami. Ten zeszyt szedł za oficerem, zawsze trafiał w ręce dowódcy. Komandor Zajączkowski z marynarki carskiej wiedział o istnieniu takiego zeszytu, bo innym oficerom takowe wypełniał. Gdy w 1917 roku bolszewicy rozwiązali armię, udał się do sztabu marynarki wojennej. Znalazł swój zeszyt i przywiózł go do Polski. Zeszyt był pusty. Marynarka rządzi się innymi prawami, dowódcom nie chciało się wypisywać opinii. Być może było tak i w przypadku Witkacego. Ale ja wiem, że oficerowie lejbgwardii mieli te zeszyty wypełniane. Lejbgwardia była osobistym wojskiem cara i oczekiwano od niej wzmożonej lojalności. Wymagano nie tylko umiejętności wojskowych, ale też przywiązania do cara, tronu, wiary prawosławnej, która była ostoją imperium. Wielokrotnie spotykałem się z informacjami, że te zeszyty funkcjonowały i były wypełniane. Witkacy musiał mieć taki zeszyt, tym bardziej, że był cudzoziemcem i tym samym był odrobinę bardziej podejrzany. Ludziom niezwiązanym z historią wojskowości trudno rozumieć, że to, iż Witkacy został oficerem pułku lejbgwardii nie oznaczało, że został lejbgwardzistą. To dwa różne stany. Nie każdy, kto służy w wojskach lotniczych i nosi lotniczy mundur jest lotnikiem i należy do korpusu oficerów lotnictwa. W lejbgwardii było podobnie. Pułki miały w swoim gronie lejbgwardzistów i oficerów zwykłych. Na wojnie większość była już tych zwykłych, bo prawdziwi lejbgwardziści wyginęli w pierwszych kampaniach. To była straszna wojna, a pułki te masakrowano. Prawdą jest, że w czasie pokoju lejbgwardia była elitą kulturalną, towarzyską, materialną, ale na wojnie zawsze szła w pierwszej linii i płaciła największą daninę krwi. Duża część oficerów ginęła i ich stanowiska zajmowali zwykli oficerowie. Witkacy ukończył Szkołę Pawłowską, kurs praporszczyków. Praporszczyk to był najniższy stopień oficerski czasu wojny. Dostał nominację oficerską i został skierowany do uzupełnienia pułku. Pojechał na front jako oficer piechoty służący w pułku lejbgwardyjskim. Generał Zankiewicz dowódca Pułku Pawłowskiego, bardzo dobry dowódca – szybko dostrzegł, że jest świetnym oficerem i awansował go do stopnia podporucznika. W 1916 roku miał miejsce kolejny awans i tego nikt nie rozumiał. Witkacy został zaliczony w poczet lejbgwardii.

Co ten awans właściwie znaczył?
Uznano, że jest odpowiednio przywiązany do cara, jako oficer jest odpowiednio dobry, więc można go przenieść do korpusu oficerów lejbgwardii. To wymagało decyzji dowództwa lejbgwardii, ale też balotażu. W tajnym głosowaniu wszyscy lejbgwardziści musieli się zgodzić na jego przyjęcie. To był honor, ale przede wszystkim pobory porucznika zwykłego i lejbgwardzisty były inne. Więc po pierwsze oznaczało to wzrost żołdu. Oznaczało też automatyczny awans o jeden stopień w całej armii, ponieważ przechodząc z lejbgwardii do zwykłego pułku oficer awansował o stopień wyżej. Gdy więc Witkacy odchodził z wojska, wpisano mu stopień sztabskapitana. Wnioskuję z tego, że musiał mieć zeszyt, musiały być wpisywane tam opinie, na podstawie których Polaka, cudzoziemca, nie bardzo związanego z rosyjską tradycją, bo przecież on w Rosji przebywał mało, przyjęto do lejbgwardii.

 

mamy fałszywy wizerunek Witkacego. Kiedy po wojnie prowadził firmę portretową, podróżował po całej Polsce, zarabiając na życie. Był niezwykle zorganizowanym człowiekiem. Nie miał mieszkania, miał niewiele rzeczy, ale był zawsze gotowy do podróży i pracy.

 

To, co wiemy o Witkacym, stoi w jawnej sprzeczności z tym, o czym Pan w tej chwili opowiada. Niezwykle trudno wyobrazić go sobie jako wzorowego żołnierza, oddanego carowi.
Myślę, że raczej mamy fałszywy wizerunek Witkacego. Kiedy po wojnie prowadził firmę portretową, podróżował po całej Polsce, zarabiając na życie. Był niezwykle zorganizowanym człowiekiem. Nie miał mieszkania, miał niewiele rzeczy, ale był zawsze gotowy do podróży i pracy. Widzimy tylko teatr Witkacego, ale gdy go z niego rozbierzemy, odnajdziemy pracowitego i dobrze zorganizowanego człowieka, ze swoimi fobiami, ze swoimi nawykami, ale i ze swoim niezwykle krytycznym spojrzeniem na świat. Napisał „Niemyte dusze”, ponieważ, jak jeździł drugą klasą – na pierwszą nie było go stać – jego doświadczenie było proste: Polacy bywają mocno niehigieniczni i brudu się nie boją. Jako młodszy oficer odpowiadał za higienę swoich żołnierzy w okopach, a okopy I wojny światowej to było straszne miejsce: błoto, tak zwana stopa okopowa, czyli świerzb atakujący żołnierzy i prowadzący do amputacji nóg, to były tysiące szczurów i myszy, które tam biegały i wszy, niewyobrażalna ilość wszy. W każdym batalionie była tak zwana wszybojka, czyli łaźnia parowa. Młodszy oficer musiał pilnować, żeby żołnierze z niej korzystali, żeby myli się, bo inaczej grozi im amputacja, żeby się pilnowali przed chorobami wenerycznymi, chociaż sam Witkacy się nie upilnował. Przyjechał z Rosji w złej formie, głównie z powodu zaawansowanej rzeżączki. Jest legenda, którą w tej książce wyśmiewam, że służba Witkacego w lejbgwardii, to głównie salonowe dekadenckie rozrywki, brylowanie na carskim dworze, pijackie, narkotyczne i erotyczne orgie.

A to nieprawda?
Nie, bo gdy dotarł do Petersburga, był już rekonwalescentem po bitwie nad Stochodem. Pani wątpi w to, że był dobrym żołnierzem, ale to absolutnie możliwe. Byli tam dużo gorsi od niego oficerowie. Z relacji znamy jedno nazwisko – Aleksander Konge. Witkacy go wspomina, bo był poetą. Ja opisuję jego sprawę. Był niezwykle tchórzliwym i opresyjnym oficerem. Żołnierze go nie szanowali, a on ich ćwiczył jak zwierzęta, traktował ich jak bydło. Kiedy po rewolucji nastąpiła weryfikacja oficerów przez żołnierzy, oni wybrali Witkacego z powrotem swoim oficerem. Sam napisał o tym, że miał słabe zasługi negatywne: nie bił ich po pysku, nie klął po matiuszkie. Pisze o tym z dystansem, ale myślę, że był po prostu ludzkim człowiekiem. Natomiast, jeśli chodzi o sam moment, kiedy się oficer sprawdza, czyli w walce. Witkacy był raz jeden w boju. Kiedy dotarł do pułku, ten był zdziesiątkowany, w drugiej linii okopów, bo musiał się odbudować. Żołnierze oczywiście chodzili na patrole, ale nie uczestniczyli w pierwszej linii w walce pozycyjnej – akurat tworzył się front pozycyjny. Jesienią generałowie przerażeni tym, że lejbgwardia została zdziesiątkowana, postanowili przenieść pułki na tyły, do Galicji, żeby odpoczęły, żeby dosłać nowych żołnierzy, przeszkolić ich i na nowo odbudować siłę bojową. Siedzieli w Podwołoczyskach, gdzie był raj. Były dwa eleganckie domy publiczne, wiemy, w których miejscach się mieściły; nie wiemy tylko, ile było dziewcząt

I jakiej urody.
Wszystkie wojskowe domy publiczne były zorganizowane mniej więcej tak samo we wszystkich armiach. Nie znalazłem rosyjskiego regulaminu, ale dotarłem do regulaminu polskiego domu publicznego w Równem dla polskiego wojska z czasów wojny polsko-bolszewickiej. Cytuję go, więc można przeczytać, jak to działało. Gdy doszło do bitwy – to były cztery dni bardzo krwawej bitwy. Pułk Pawłowski w pierwszym dniu był na wsparciu, a do szturmu poszedł w trzecim dniu w walce o wieś Witonież. Witkacy akurat nie brał udziału w zdobywaniu dworu, o którym wszyscy witkacolodzy piszą, tylko zdobywał wzgórze razem z żołnierzami Wołyńskiego Batalionu. Wzgórze zdobyli. Niemcy trzykrotnie próbowali je odbić i trzykrotnie odbył się szturm na bagnety. Ludzie sobie nie wyobrażają, jak taka walka wygląda. Żołnierze po prostu kłują ciała przeciwników i rozbijają sobie głowy kolbami. Oficer, który ich prowadzi, nie ma bagnetu. Witkacy był uzbrojony w szablę i rewolwer, więc strzelał i ciął szablą. Nie wiemy, ilu zabił Niemców, ale prowadził swoich żołnierzy. Z szablą radził sobie świetnie, ponieważ w szkole praporszczyków ćwiczyli codziennie na belach słomy lub gliny, bo ich struktura, ich konsystencja jest taka sama jak ludzkiego ciała. Wszyscy mówią, że dostał szoku od wybuchu bomby wystrzelonej przez Legiony, ale to nie prawda. Legioniści mieli armaty, które strzelały na 12 kilometrów, a tu odległość była 60 i w ogóle miało to miejsce innego dnia. Być może dostał szoku od wybuchu pocisku, ale ja sobie doskonale wyobrażam, że wystarczyło to, co przeżył. Po tej bitwie dostał świetną opinię. Ani nie stchórzył, ani się nie wycofał, uczestniczył w tej walce. Trzy razy szedł w sztyki – jak mówi się po rosyjsku – i to musiał być szok i wcale się nie dziwię, że się już potem do walki nie nadawał. Co różni zawodowego oficera od takiego, który został doraźnie ubrany w oficerskie kamasze? Zwykły oficer walczy, jakoś się z okropieństwa tej walki otrząsa i znów to robi. Witkacy znalazł się na wojnie i z dobrodziejstwem inwentarza wykonywał bojowe zadania. Kiedy szedł na wojnę, szukał śmierci, odkupienia, jeszcze żył samobójstwem Jadwigi Janczewskiej i swoją wewnętrzną tragedią. Gdy wziął w tym wszystkim udział, to już się żadne tragedie nie liczyły. Poznał prawdziwe piekło. Z relacji oficerów lejbgwardii wiemy, że ich kompanie szły, a przez cztery kilometry wzdłuż prostego traktu leżały sterty trupów. Szli w korytarzu wypełnionym trupami. To nam się nie mieści w głowie, a Witkacy szedł tym korytarzem, bo Pułk Pawłowski nim przeszedł. Po tym doświadczeniu Witkacy miał tylko jedno marzenie: nie wrócić na front i wyjść z wojska. Pod koniec lipca 1916 roku został ewakuowany do Petersburga i cała jego aktywność sprowadzała się już do tego, żeby jakoś się od tego wojska wymigać. Najpierw dostać urlop zdrowotny trzymiesięczny, bo lejbgwardzistom taki przysługiwał, ale przede wszystkim wyjść z wojska. To ludzkie, tu nie ma nic, co by naruszało obraz normalnego człowieka. To nie był wariat z Krupówek, to był człowiek z krwi i kości.

Zanim zanurzymy się z Witkacym w odmęty rewolucji, chciałam powiedzieć, że zaskoczyła mnie informacja o intelektualnych, kulturalnych aspiracjach Pułku Pawłowskiego: wielka biblioteka, obowiązkowa bytność w operze…
To nie wpisuje się w obraz wojska.
Pułk Izmaiłowski nazywany był pułkiem literatów i Witkacy początkowo chciał do niego wstąpić, znając tę opinię. Trafił do Pawłowskiego Pułku, który również cieszył się uznaniem z racji swoich intelektualnych i artystycznych ambicji. Są dwa światy – świat wojny i świat pokoju. W świecie pokoju lejbgwardia była arystokracją wojskową, zresztą skupiała wielu arystokratów, wstąpienie do lejbgwardii było zaszczytem.

Obowiązywało szlacheckie pochodzenie.
Szefem pułku był sam car, który przyjeżdżał na uroczystości, a jeśli nie on, to któryś z jego braci. Caryca znała oficerów, bo w czasach pokoju pełnili służbę przy carze w paradnych mundurach. W 1917 r. Witkacy sportretował się w paradnej pułkowej grenadierce, ale sam takiej czapki nie miał. Wziął ją z muzeum pułkowego. Na wojnę lejbgwardziści szli w polowych mundurach, natomiast w pokojowych czasach chodzili w wysokich grenadierkach i pełnili między innymi służbę przed komnatami carycy. Kiedyś Maria Fiodorowna, żona Mikołaja, zawołała kapitana Redkina i spytała, czy ma dzieci, a gdy odpowiedział, że ma, wypełniła mu całą oficerską czapę owocami, cukierkami. Tak więc w czasie pokoju to byli – dziś byśmy powiedzieli – celebryci, a ich ambicje kulturalne, też były jak u naszych celebrytów. Oni również bywają na premierach, ale to nie znaczy, że je rozumieją. Przychodzi się na premierę i widzi się 50 twarzy, co do których można być pewnym, że nie mają pojęcia, co oglądają, ani jaką to ma wartość.

Na szczęście nikt ich o to nie pyta.
Nieporozumienie z lejbgwardyjską karierą Witkacego jest takie, że on wstąpił do armii, gdy świat lejbgwardyjski odchodził i nigdy już miał nie wrócić. Bitwa nad Stochodem była pogromem lejbgwardii. Potem jej pułki się zbuntowały i koniec. Witkacy nigdy nie uczestniczył w dworskim, celebryckim, lejbgwardyjskim życiu. Od razu poszedł na front.

Doszliśmy wreszcie do rewolucji. Nasuwa się tu pierwszorzędne pytanie o samobójczą śmierć Witkacego. Czy popełnił samobójstwo, bo się bał bolszewików, bo widział ich w akcji? W końcu jego pułk można powiedzieć był liderem rewolucyjnych działań armii carskiej.
W książce opisuję, jakie było zaangażowanie Pawłowców od rewolucji lutowej 1917 r. W kilku momentach Witkacy uczestniczył. Na 99,99 procent to on był oficerem, który bronił piwnic z winem na ulicy Mochowej, a potem kazał swoim żołnierzom rozbijać te zapasy. Na 99,99 proc. uczestniczył w pierwszym marszu na Pałac Maryjski w maju, gdy bolszewicy podjęli pierwszą, nieudaną próbę puczu. Na pewno uczestniczył w buncie pulemiotczikow, czyli w próbie obalenia rządu tymczasowego przez Pierwszy Pułk Karabinów Maszynowych wspólnie z Pułkiem Pawłowskim i Moskiewskim. Z całą pewnością nie przeszedł na stronę bolszewików, ponieważ po buncie pulemiotczikow, po którym Lenin musiał uciekać do Finlandii, bo Kiereński i generał Korniłow opanowali sytuację, pułk rozwiązano, a pozostałe bardzo mocno zreorganizowano. W ramach tej reorganizacji odbyła się weryfikacja oficerów, głównie pod kątem wyprowadzenia tych, którzy popierali bolszewików. Witkacy nie tylko został w pułku, ale dostał bardzo dobrą opinię od dowódcy, którym w między czasie został pułkownik Andriej Potocki. Potocki musiał być przyjacielem Witkacego, a w każdym razie jego dobrym kolegą, ponieważ wystawił mu opinię, która jest cackiem wojskowej biurokracji. Konkluzja tej opinii była taka, że Witkacy jest świetnym oficerem bojowym i może zostać w pułku, nie jest zbolszewizowany, pacyfistyczny czy tchórzliwy, a w kolejnym zdaniu było napisane, że odczuwa skutki kontuzji po bitwie pod Witonieżem, więc powinien się leczyć. To otwierało mu obie ścieżki.

Wybrał starania o urlop?
Witkacy stawał przed komisjami wojskowymi. Zachował się dokument – trzymiesięczny bilet urlopowy, który upoważniał go do pobytu w dowolnym mieście Rosji, jednocześnie uprawniał do bezpłatnej jazdy koleją po całym carskim imperium. To chwila, w której Witkacy z pułkiem się pożegnał i już do niego nie wrócił, co nie znaczy, że rozstał się z kasynem oficerskim i kolegami, bo przestał pełnić służbę. Nie musiał codziennie przychodzić do pracy. Petersburg głodował, były kłopoty aprowizacyjne, wszystko drożało, niczego nie można było dostać. Teoretycznie utrzymywał kontakty z rodziną i znajomymi z Kawiarni Polskiej, z gromadką cywili, z którymi później wrócił do Polski. Ale bez wątpienia centrum życia oficerów stanowiło kasyno, bo tam była knajpa, można było zjeść, nawet na kredyt w ramach rozliczenia kasy pułkowej. Tam była biblioteka, tam nadal byli koledzy, którzy chcieli mieć swoje portrety. Szacuje się, że narysował około 1600 portretów w czasie pobytu w Rosji, więc na pewno portretował też swoich kolegów. Zresztą moim zdaniem oryginał portretu Witkacego w paradnym mundurze i grenadierce, który znamy z kopii, zawisł na ścianie portretowej kasyna ofcierskiego w koszarach pawłowskich. Po drugie myślę sobie, że ten portret był jego reklamówką.

Co stało się z portretami wiszącymi na ścianie portretowej Pułku Pawłowskiego?
Wiemy, że bibliotekę rozparcelowano, część spalono. Dwa miesiące temu dostałem informację od Rosjanina z forum miłośników historii. Przysłał mi skany czterech książek z ekslibrisami Pułku Pawłowskiego, które odnalazł w bibliotece w Murmańsku. Zbiory Muzeum Pułku Pawłowskiego przeszły do Muzeum Armii Czerwonej, dziś znajdują się w Muzeum Historycznym w Moskwie. Natomiast nie wiemy, co stało się z portretami. Czy nienawidzący swoich oficerów żołnierze popalili je? Wyrzucili? Rozkradli? Może część z nich zabrali ze sobą oficerowie? Opcja taka, że wszystkie zostały zniszczone nie mieści mi się w głowie. Papiery i płótna najtrudniej płoną, więc może coś się gdzieś jeszcze odkryje.

Pisze Pan o tajemniczym rękopisie pułkownika Andrieja Potockiego. Co mógłby nam wyświetlić?
Po rozwiązaniu armii carskiej Potocki wstąpił do białej armii, był dowódcą jednego z pułków, walczył pod generałem Wranglem i razem z nim wyemigrował do Gallipoli. Później był w służbie cara Borysa w Bułgarii, a potem podobno osiadł w Rumunii. Z informacji z miesięcznika wydawanego w Paryżu wiadomo, że pułkownik Potocki napisał monografię Pułku Pawłowskiego w sześciu tomach, która zaczynała się w momencie, gdy kończyła się poprzednio wydana oficjalna historia pułku, czyli około początku XX wieku. Musimy przyjąć, że Potocki opisał i bitwę nad Stochodem, zapewne umieścił tam wszystkie nazwiska oficerów, bo wojskowi w taki sposób monografie robią. Wiadomo, że do sześciu tomów dołączył siódmy – wypełniony portretami oficerów swojego autorstwa. Potocki sam ten rękopis wykaligrafował, pięknie oprawił i… ślad po nim zaginął w 1945 roku, i po Potockim, i po rękopisie. Wydawca paryskiego miesięcznika białogwardzistów „Wojskowa przeszłość” wydał bibliografię różnych druków i umieścił w niej wyciąg z tego dzieła, czyli je znał i może nawet widział. Ale gdyby je miał, to by fragmenty wydrukował, zaś on wydrukował tylko jeden, ale dość marginalny, jakby podany z trzeciej ręki. Wiedział więc, że rękopis istnieje, wiedział, co zawiera, ile ma stron, ale samego rękopisu nie miał. Po zamknięciu miesięcznika, w latach 70., gdy powymierali jego twórcy i redaktorzy, rękopisu nie odnaleziono. Gering, redaktor naczelny tego pisma twierdził, że pułkownik Potocki przebywał w Rumunii i tam zmarł w latach 60. Za nim powtarzają to rosyjscy naukowcy. Mnie się ten wariant wydaje mało prawdopodobny, ponieważ po 1945 roku Moskwa ścigała ocalałych lejbgwardzistów. Gdy Tito objął władzę, a w służbie króla Jugosławii było wielu oficerów, wszystkich ich wydał Moskwie i wszyscy poszli do łagru lub zostali rozstrzelani z wyjątkiem jednego admirała, którego ocalił, by mu budował flotę. W Rumunii w 1947 roku też schwytano wszystkich oficerów, więc jakim cudem Potocki miałby ocaleć? Przez cały okres międzywojenny bolszewicy ścigali lejbgwardzistów. W latach 30.doszło do bardzo głośnego procesu tzw. spisku lejbgwardzistów. Sądzono ich pułkami, nawet tych, którzy poszli na służbę do bolszewików. To był okres terroru stalinowskiego. Aresztowano i sądzono wszystkich. Osobno był proces wołyńców, osobno izmaiłowców i osobno proces oficerów Pułku Pawłowskiego. Wszystkich skazano na kary śmierci, na wszelki wypadek ich żony też. To była straszna masakra, my mało o niej wiemy, ale Rosjanie na emigracji wiedzieli.

A Witkacy o tym wiedział?
Myślę, że tak, zresztą w jednej ze sztuk przedstawia bolszewicką żydówkę, która żywi się krwią wysysaną z lejbgwardzistów i poluje na nich. Więc miał świadomość, że takie polowanie się odbywa. Do tego dochodzi jeszcze jedna sprawa. W pułku Witkacego był porucznik Lewicki, Rosjanin, który został mężem Nadieżdy Plewickiej, ówczesnej bardzo znanej, śpiewającej gwiazdy filmowej. Witkacy znał Lewickiego i najprawdopodobniej by ł nawet na ich ślubie. Po rewolucji październikowej oboje przeszli na stronę bolszewików. Lewicki jako krasnyj komandir walczył z Białymi, a Plewicka mu towarzyszyła. Gdy podczas jednej z walk zostali przez Białych otoczeni i złapani, mieli zostać rozstrzelani. Jednak jeden z żołnierzy rozpoznał gwiazdę. Żołnierze oglądali z nią filmy, śpiewali jej piosenki, więc gdy powiedziała, że ją bolszewicy zmusili, że sama nie chciała z nimi być to Lewickiego rozstrzelano, a ona uszła z życiem. Została kochanką pułkownika Skoblina i wyjechała z nim na emigrację. Osiadła w Paryżu, koncertowała w całej Europie, także w Polce: w Łodzi, Krakowie, Warszawie. Mimo że Witkacy specjalnie nie interesował się tym światkiem, to na pewno jej nazwisko obiło mu się o uszy, bo była bardzo sławna. W 1936 r. Nadieżda i jej mąż zostali aresztowani przez francuski kontrwywiad, okazało się bowiem, że oboje pracowali dla NKWD i wydali w ręce Moskwy generała Millera, przywódcę białogwardyjskiej emigracji. Sprowokowali spotkanie z nim, a agenci NKWD już czekali, wsadzili go w worek i wywieźli. Skoblin natychmiast po tym zdołał uciec, bo domyślał się, że rzecz zaraz się wyda. Wiadomo, że wsiadł do sowieckiego samolotu, który leciał z Paryża do Hiszpanii. Odleciał na jego pokładzie, ale w Hiszpanii już nie wysiadł. NKWD go spuściło nad Pirenejami, jak po wielu latach opowiedział jeden z nich. Nadieżda nic o tym nie wiedziała, czekała na męża w mieszkaniu, aż do aresztowania. Odbył się jej bardzo głośny proces, był relacjonowany w polskiej prasie niemal codziennie i Witkacy musiał o tym czytać. Skazano ją na 25 lat więzienia i podczas okupacji w więzieniu zmarła.

Zakłada Pan, że Witkacy musiał o tym słyszeć?
Tak. Znamy dość dokładny opis samobójstwa Witkacego. Wszyscy mówią o tym w kategoriach filozoficznych: koniec świata, katastrofa i zagłada cywilizacji. Ale osoby towarzyszące mu w ostatnich dniach życia wspominały, że Witkacy był po ludzku strasznie zdenerwowany i chyba równie po ludzku przerażony. Miał tłumaczyć: „Wy nie wiecie, do czego bolszewicy są zdolni”. Jego nie interesowała katastrofa świata, wiedział, że konkretnie, życiowo może to dotyczyć jego osobiście. Tego samego dnia co Witkacy z Bydgoszczy wyjechał na wschód były pułkownik z carskiego Pułku Siemionowskiego. Był jedynym polskim lejbgwardzistą, który należał do klubu weteranów tego pułku w Paryżu. W II RP dosłużył się emerytury w polskiej kawalerii. W 1939 roku w polskim mundurze ruszył na wschód, by ponownie wstąpić do wojska. Witkacy też chciał wstąpić do wojska. W Warszawie go nie przyjęli, więc liczył, że przyjmą go gdzieś indziej. Tego pułkownika Rosjanie schwytali w tym samym dniu, w którym Witkacy popełnił samobójstwo. NKWD wystarczyły 24 godziny na to, by ustalić, kim jest. Gdy go zidentyfikowali, rozstrzelali go na miejscu. NKWD prawdopodobnie dysponowało pełną kartoteką lejbgwardzistów. Być może te zeszyty, których nie możemy odnaleźć, istnieją w archiwum KGB, a wśród nich i dokumentacja dotyczącą Witkacego. Myślę, że on rozumiał i koniec cywilizowanego świata, jaki przychodził z bolszewikami, i swoje osobiste niebezpieczeństwo. Na dodatek miał uczucie, że przed tym zagrożeniem nie ma ucieczki, a to, co może go spotkać, jest gorsze niż samobójstwo.

Jest jeszcze jedna tajemnica z tym związana. Dlaczego Witkacy, który wiwisekcyjnie potrafił o swoim życiu pisać, zwłaszcza w listach, pobytowi w carskiej armii poświęcił tylko jeden akapit w „Niemytych duszach”?
Są na ten temat różne opinie. Jedni z jego przyjaciół twierdzili, że nigdy o tym nie chciał opowiadać. Z innych relacji wynika, że ciągle wtrącał różne rosyjskie powiedzonka, anegdotki, opowieści. Prywatnie uważam, że Witkacy nie był zdolny do zanurzenia się w to okropieństwo. Jakoś to przetrawił, choćby w „Pożegnaniu jesieni”, ale nie był w stanie wrócić do własnego wspomnienia, do własnego doświadczenia. Zwłaszcza że był dość biernym uczestnikiem wydarzeń, brał w nich udział na tyle, na ile wymagały okoliczności. Gdy kompania szła, to nią dowodził, ale nic więcej. Nie był też typem, który bez lęku wysyła swoich żołnierzy na śmierć. On się bał i to bardzo wiarygodny obraz dobrego oficera. Wszyscy się boją, żołnierze też, trzeba ten stan opanować i walczyć. Ci, co się nie boją, prowadzą swoich podwładnych na śmierć. Po drugie Polska była Polską legionową, antyrosyjską: i antybolszewicką, i antycarską. Ci, co służyli za cara, nie mieli się czym chwalić, taki był klimat. Wielcy dowódcy jak Haller czy de Henning-Michaelis, którzy dosłużyli się generalskich stopni w armii rosyjskiej, jeszcze jakoś funkcjonowali. Ale już generałowi Grąbczewskiemu, wybitnemu geografowi i podróżnikowi, odebrano w Polsce emeryturę. Witkacy formalnie przystąpił do polskiej roty w Petersburgu, ale ani nie poszedł na wojnę, ani do twierdzy Bobrujskiej, zdemobilizował się sam i nie miał się czym chwalić. To, co mógł opowiedzieć, nie mogło się spotkać z dobrym przyjęciem i być może dlatego milczał.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Maciek Bielawski Ostatni

Maciek Bielawski „Ostatni”

Maciek Bielawski Ostatni
Lubomir Baker recenzuje "Zero" Joanny Łopusińskiej

Joanna Łopusińska: Zero

Lubomir Baker recenzuje "Zero" Joanny Łopusińskiej
Powieść historyczna pt.: "Rozstajne drogi. Nie ma powrotu do domu"

Elżbieta Jodko-Kula: Uchronić swój kawałek świata

Powieść historyczna pt.: "Rozstajne drogi. Nie ma powrotu do domu"
Monika Wawrzyńska - trylogia funeralna

Monika Wawrzyńska: Najśmieszniejsze książki o działaniu antystresowym

Monika Wawrzyńska: Najśmieszniejsze książki o działaniu antystresowym
Recenzja powieści "Ostatnie tango" Piotra C.

Piotr C.: „Ostatnie tango”

Recenzja powieści "Ostatnie tango" Piotra C.
Symfonia potworów Marca Levy'ego

Symfonia potworów – nowość Levy’ego

Symfonia potworów Marca Levy'ego to historia oparta na faktach Poruszająca historia, która przedstawia brutalne tło konfliktu w Europie Wschodniej – bezprawną deportację ukraińskich dzieci do Rosji,...
Wąska droga między pragnieniami - Kroniki Królobójcy

Kroniki Królobójcy: „Wąska droga między pragnieniami”

Powrót do świata bestsellerowych Kronik Królobójcy Patricka Rothfussa Oto wspaniale ilustrowana historia Basta, najbardziej czarującej postaci cyklu „Kroniki królobójcy”. Ta opowieść zachwyci zarówno nowych czytelników,...
0
Would love your thoughts, please comment.x